Donald Trump zdążył nas już przyzwyczaić do swojego charakterystycznego wizerunku. Blond włosy i mocna "opalenizna" nie raz, nie dwa były komentowane w mediach przez ekspertów. Jedni twierdzili, że pomarańczowy odcień skóry to efekt opalania natryskowego. Inni, w tym jego osobisty lekarz, że Trump zmaga się z trądzikiem różowatym, a dzięki odpowiednim kosmetykom udaje mu się go zamaskować. Prezydent Stanów Zjednoczonych nie zawsze jednak korzystał z takich "upiększaczy". Raz zdarzyło mu się pokazać w zupełnie naturalnej odsłonie.
To było w 2019 roku, tuż po tragicznej strzelaninie w Virginia Beach. Trump odwiedził McLean Bible Church. Na scenie zaprezentował się w niecodziennym wydaniu. Zrezygnował z białej koszuli i krawatu na rzecz mniej formalnej, niebieskiej koszulki polo. Na wierzch przyodział marynarkę, której najprawdopodobniej celowo nie zapiął. Trump postawił też na nieco mniej eleganckie spodnie w beżowym kolorze. Najwięcej uwagi przyciągało jednak coś innego - twarz i włosy polityka. W mediach zawsze widzimy, że ma starannie ułożoną grzywkę. Tym razem pokazał się z włosami zaczesanymi do tyłu. Nie było też pomarańczowego koloru na twarzy. Zdjęcia z tego niecodziennego wystąpienia znajdziecie w naszej galerii.
Internauci już od dłuższego czasu zastanawiają się, czy wiceprezydent USA używa makijażu, aby podkreślić swoje spojrzenie. W rozmowie z "Faktem" ekspertka potwierdziła, że ciemna oprawa oczu polityka nie jest zasługą natury. "Niektórzy mają tak naturalnie gęste rzęsy, że daje to efekt pomalowanych oczu. Ale w tym przypadku uważam, że został zastosowany pewien trik. Aby podkreślić wyrazistość oczu, które są ukryte pod opadającą górną powieką, dolna powieka jest delikatnie pociągnięta kredką, która jest roztarta, zadymiona, by nie wyglądała sztucznie. Mógł być tu też użyty cień" - tłumaczyła Wiganna Papina, znana stylistka i wizażystka.