3 października 1992 roku Sinead O'Connor stanęła na scenie programu "Saturday Night Live" i wykonała utwór "Success Has Made a Failure of Our Home", a chwilę potem odśpiewała "War" Boba Marleya. W autobiografii pt. "Wspomnienia. Sinead O'Connor" z 2021 roku przyznała, co czuła chwilę przed momentem, który był punktem zwrotnym w jej karierze.
Jestem hitem miesiąca. Każdy chce ze mną rozmawiać. Powiedzieć mi, jak dobrze mi idzie. A ja wiem, że jestem oszustką. (...) Nikt nic nie podejrzewa. Unoszę zdjęcie JPII, po czym drę je na kawałki. Wrzeszczę: "Walcz z prawdziwym wrogiem".
Zaczęło się od tego, że kilka dni przed "Saturday Night Live" Sinead wybrała się do irlandzkiego baru, w którym poznała barmana imieniem Terry. Był wyznawcą ruchu Rastafari, którego ważnym elementem jest wiara w Boga. Artystka była zachwycona tym, czego się o nim dowiedziała i namiętnie wypytywała o szczegóły. Zaprzyjaźniła się z barmanem, a niedługo potem Terry powiedział Sinead, że handluje narkotykami, a do przekazania towaru wykorzystuje dzieci. To już mniej jej się spodobało. Potem Terry wyznał dramatycznie, że czuje, że wkrótce zostanie zastrzelony przez innych handlarzy. Sinead nie może uwierzyć, że ktoś, kto jest głęboko wierzący, jednocześnie zgadza się, by do narkotykowo-przemocowego świata wprowadzać dzieci.
Sinead ma poczucie niesprawiedliwości, ale też żyje w coraz większym przekonaniu, że głęboka wiara nie jest równoznaczna z właściwym postępowaniem. Wtedy więc wpada na pomysł, że podczas wykonywania utworu Boba Marleya w "Saturday Night Live" zmieni wersy w jego piosence tak, by zamiast pierwotnej walki z rasizmem były przekierowane na wykorzystanie dzieci przez kościół katolicki.
Ten pomysł powstał w jej głowie nie tylko po znajomości z Terrym. Jej protest związany był z aferą pedofilską w kościele katolickim w Irlandii i brakiem działań Watykanu w tej sprawie. Niewiele wcześniej zgłębiała się w - jak sama pisze w swojej książce - bluźnierczą historię początków kościoła. Jednocześnie natrafiła na artykuły o dzieciach krzywdzonych przez księży, jednak ze względu na status duchownych policja nie zareagowała odpowiednio i pozostawali bezkarni.
W moich myślach coraz częściej powraca wizja zniszczenia zdjęcia JPII. Podejmuję decyzję, że zrobię to. (...) Jeśli to zrobię, wybuchnie wojna. Ale nie przejmuje się tym. Znam swoje Pismo Święte. Nic nie może mnie dotknąć. Odrzucam świat. Nikt nie może mi zrobić nic, czego bym wcześniej nie doświadczyła - podsumowuje Sinead.
Sinead zabiera z domu zdjęcie papieża, które wcześniej wisiało w pokoju jej zmarłej matki. Ona również, głęboko wierząca, przez całe dzieciństwo znęcała się nad córką.
Prowokacyjny gest wywołał natychmiastową reakcję. Dostała dożywotni zakaz wstępu do studia telewizji NBC, zaatakowała ją też Liga Katolicka. Ktoś inny wynajął w Nowym Jorku walec, by ten zmiażdżył jej płyty, które wcześniej zostały rozrzucone na ulicy.
Walka z mówiącą na głos o tym co myśli Sinead zaczęły się znacznie wcześniej, choć po "Saturday Nigdy Live" było znacznie gorzej. Już w 1990 roku, podczas koncertu w Stanach, powiedziała organizatorom imprezy, że nie chce wykonać amerykańskiego hymnu. Informacja trafiła do mediów, a Amerykanie uznali, że pochodząca z Irlandii O'Connor nie szanuje ich kraju. Urządzali protesty, by wróciła do siebie i nie koncertowała. Wówczas Raper MC Hammer wysłał jej czek na powrót do Irlandii. Nawet gwiazda popu, wyzwolona Madonna, potępiła O'Connor.
Czuję się mile połechtana, że establishment uważa mnie za wystarczające zagrożenie, by próbować mnie zdyskredytować.
Choć te słowa brzmią, jakby O'Connor miała gdzieś, co myślała na jej temat opinia publiczna, tak naprawdę głęboko przeżywała powolne usuwanie z przestrzeni publicznej. Nie chcieli jej w Irlandii, bo krytykowała tamtejszy Kościół, nie chcieli jej w Stanach. Choć wiedziała, że działa zgodnie z tym co czuje i nie wpisuje się we wzór popowej artystki, która dostosowuje się do wymagań branży - zarówno przez to, co mówi, jak i przez wygląd (ogolenie głowy również było przejawem ucieczki od urodowego standardu popowej wokalistki, którą chcieli z niej zrobić), to nie radziła sobie z ogromem nienawiści, który na nią spadł. Trafia do kolejnych ośrodków, zamyka się w sobie. Nie pomogły tłumaczenia, że sama jest ofiarą wykorzystywania ze strony irlandzkich duchownych.
Kilka dekad bycia pariasem po "SNL" wiązało się z wielkim cierpieniem. Nie żebym chciała cokolwiek zmieniać. Za niektóre sprawy warto być pariasem. (...) Wszyscy uważali, że zniszczyłam swoją karierę, nie wykorzystałam szansy, ale ja nigdy nie chciałem być gwiazdą popu. Nie aspirowałam do tego, więc nie wiem, jak miałabym zaprzepaścić szansę.
Sinead po aferze na "SNL" nie koncertowała przez dwa lata. W końcu wróciła, ale już nigdy nie odbudowała pozycji, którą miała po premierze pierwszej płyty "The Lion and the Cobra" (1987), a najbardziej po wydaniu piosenki "Nothing Compares 2U" (1990). Za swoją szczerość przypłaciła przedwcześnie wygasającą karierą i zdrowiem, jednak po latach okazało się, jak wiele prawdy było w tym, o czym mówiła. Oskarżenie O'Connor o pedofilię w Kościele katolickim nastąpiło prawie dziesięć lat przed tym, jak temat nadużyć seksualnych duchownych wdarł się do publicznego dyskursu.
Dopiero teraz, po 30 latach od występu O'Connor na "SNL", mówi się coraz głośniej, że wokalistka była ofiarą swoich czasów. W tym roku na festiwalach premierę miał dokument "Nothing Compares", w którym reżyserka Kathryn Ferguson pokazuje, dlaczego warto spróbować zrozumieć O'Connor. Zbyt kontrowersyjną, zbyt wyszczekaną, choć w gruncie rzeczy najszczerszą w środowisku, której jej nie zaakceptowało. Podobnie jak odbiorcy, którzy nie chcieli słuchać, gdy uderzyła w symbol świętości. A jeszcze lepiej punkt widzenia artystki pozwala zrozumieć jej 370-stronnicowy monolog we "Wspomnieniach. Sinead O'Connor" - autobiografii wydanej w zeszłym roku.