Życie Violetty Villas przypomina bajkę bez szczęśliwego zakończenia. Amerykański sen, który zamienił się w najgorszy koszmar. Ta, na której występy niegdyś przychodziła śmietanka towarzyska, która śpiewała u boku Franka Sinatry i Barbry Streisand, zmarła samotnie, w warunkach urągających ludzkiej godności. Francuski magazyn L’Humanité pisał o niej: "To głos prawdziwie zadziwiający, nie chce się wierzyć jego sile i skali". Ale kiedy Villas wróciła do Polski, ojczyzna nie poznała się na jej talencie. Wyśmiewano ją i jej strój, krytykowano gwiazdorskie maniery i nawyki, które w USA czy Francji były czymś normalnym. Gdyby żyła, 10 czerwca skończyłaby 83 lata.
Diva sceny muzycznej przyszła na świat 10 czerwca 1938 roku w belgijskiej miejscowości Heusy. Została ochrzczona jako Violetta Elisa, ale ojciec zarejestrował ją w urzędzie jako Czesławę Marię Cieślak. Dziewczynka i jej troje rodzeństwa - siostra i dwóch braci - wczesne dzieciństwo spędzili w miejscowości Liege. Ich ojciec pracował tam jako górnik i kapelmistrz, matka zajmowała się domem i dziećmi. Kiedy Czesia miała osiem lat, rodzina zdecydowała się na powrót do Polski, osiedliła się w Lewinie Kłodzkim. Władająca płynnie francuskim, niemieckim oraz walońskim, Czesława po polsku mówiła z obcym akcentem. To stało się powodem prześladowań ze strony kolegów. Szybko jednak wyszło na jaw, że dziewczynka ma ogromny talent muzyczny. Zaczęto ją więc wysyłać na zajęcia do domu kultury, gdzie uczyła się gry na skrzypach, fortepianie i puzonie, pobierała też lekcje baletu. Kilka lat później okazało się, że Czesława ma słuch absolutny.
Opiekunowie młodej Czesławy namawiali ją, by postawiła na karierę muzyczną. Ale ojciec dziewczyny miał dla niej inne plany. Niezwykle konserwatywnemu mężczyźnie nie mieściło się w głowie, by jego córka miała podjąć jakąkolwiek pracę zarobkową, nie wspominając już o występach scenicznych. Nie podobało mu się, że ktoś miesza jego Czesi w głowie. Postanowił więc 17-letnią córkę wydać za mąż. Sam znalazł dla niej odpowiedniego swoim zdaniem kandydata - znacznie starszego porucznika Piotra Gospodarka.
(Ojciec - przyp.red.) Chciał, żebym była gospodynią domową z gromadką dzieci. Gdy miałam 17 lat, wydał mnie za mąż, za dużo starszego ode mnie mężczyznę. I nie pomagało, że się broniłam" – wyznała "Gazecie Wrocławskiej" Villas
Młode małżeństwo zamieszkało z rodzicami przyszłej gwiazdy. W 1956 roku na świat przyszedł ich syn, Krzysztof. Ale dziewczyna czuła, że dusi się w zaaranżowanym związku. Dlatego zaledwie rok po ślubie postanowiła opuścić męża i wyjechała do Szczecina, gdzie zdała egzamin do szkoły muzycznej. Tam znalazł ją rozwścieczony mąż.
Poszłam na żywioł. Miałam ostatnią pensję mojego męża oraz stypendium. Mąż mnie odnalazł i poszedł do dyrektora na skargę, że moje miejsce jest w domu. A pan Hubner powiedział: Ona nie jest pana, a pan dla niej. Od czasu wojny nie było tu takiego talentu! - wspominała artystka
Rok później para wzięła rozwód. Krzysztof został pod opieką rodziców Villas, z matką spędzał tylko wakacje. Tymczasem kariera artystki zaczęła nabierać rozpędu. Violetta Villas miała wyjątkowy głos, określany jako sopran koloraturowy o rozszerzonej skali. Podobnym mogła się poszczycić Maria Callas. Villas też mogła zostać solistką operową, ale zdecydowała się na karierę estradową. Zadebiutowała w 1961 roku w Polskim Radiu, to tutaj nagrała pierwsze nagrania z zespołami Edwarda Czarnego i Bogusława Klimczuka. W tym okresie przybrała swój artystyczny pseudonim. Zmianę nazwiska zasugerował artystce Władysław Szpilman.
Poprosił mnie do siebie do biura i powiedział: dziecko, nie przyzwyczajaj ludzi do Cieślak, bo nikt za granicą nie wypowie twojego nazwiska. Będą kaleczyć. Wybierz sobie pseudonim. Wybrałam 'Violetta', bo tak naprawdę mam na imię, bo się urodziłam w Belgii. Dodałam 'las', ponieważ kochałam las i mieszkałam koło lasu" - tłumaczyła
Szpilman czuł, że Villas ma przed sobą międzynarodową karierę. Miał rację. W 1965 roku wyjechała na prestiżową wymianę radiową do Francji. Występowała w prestiżowej sali Olimpia i odniosła ogromny sukces. Rozpisywano się o jej "atomowym" głosie, który wprawił w drżenie słynny kryształowy żyrandol zawieszony pod sufitem sali. Francuska prasa zachwycała się nie tylko skalą głosu artystki, ale także jej interpretacją piosenek. Na widowni pewnego dnia znalazł się amerykański impresario, Frederic Apcar. Mężczyzna zaprosił ją do Las Vegas.
W Ameryce przez trzy sezony Violetta Villas śpiewała w słynnej rewii Casino de Paris, wykonywała arie operetkowe i operowe w dziewięciu językach. Miała swój własny show o oprawie godnej prawdziwej divy. Koszt jednego występu wynosił przeszło 50 000 dolarów. Na scenie towarzyszył Villas stuosobowy francuski balet, za spektakularne sceniczne kostiumy odpowiadał konsultant domu mody Dior, a biżuterię i buty wykonywała dla niej słynna pracownia z Mediolanu. Violetta Villas wjeżdżała na scenę na białym koniu albo w sportowym Jaguarze. Podczas pobytu w Stanach artystka występowała również m.in. w Miami, Denver, Teksasie, oraz w Europie i Australii. Rewię z jej udziałem pokazywano także na Broadwayu. Śpiewała też u boku gwiazd takich jak Connie Francis, Barbra Streisand, Charles Aznavour czy Frank Sinatra. Z tym ostatnim połączył ją ponoć nawet romans.
Violetta Villas była gwiazdą we Francji, USA i Australii. Ale w Polsce, choć wielu doceniało jej głos i talent, miała spore grono krytyków. Zarzucano jej przesadę w stroju, fryzurze i makijażu, nazywano kiczowatą. Tymczasem ona kochała Polskę i to właśnie tu czuła się najlepiej. Choć władała kilkoma językami, angielski długo nie był jednym z nich, więc Villas w USA czuła się samotna. Ukojenia szukała w ramionach mężczyzn. Jeden z nich, polonijny biznesmen Tadeusz "Ted" Kowalczyk został jej drugim mężem. Ale choć wystawne wesele trwało pięć dni, a panna młoda zmieniła kreację ponad 20-krotnie, związek nie przetrwał próby czasu. Tedowi przeszkadzała granicząca z dewocją religijność żony, jej ciągłe modlitwy i zabierany w każdą podróż ołtarzyk. A także obsesyjna dbałość o wygląd, który jego zdaniem stawał się coraz bardziej przerysowany.
Zaczęła sztucznie i intensywnie zmieniać swoją postać. Włosy - najpierw naturalne, gęste, a potem, na scenie, już doczepiane. Doklejała sobie coraz dłuższe rzęsy, chociaż naturalne miała równie piękne. Poza tym w pewnym momencie utonąłem w morzu nieprawdy, którym się otaczała, i nie wiedziałem już, co jest prawdą, a co wykwitem jej wyobraźni" - wyznał Kowalczyk w książce "Villas" Izy Michalewicz i Jerzego Danilewicza
W 1988 roku Violetta Villas rozwiodła się z Tedem Kowalczykiem i na stałe wróciła do Polski. Pieniędzy wówczas jej nie brakowało. Kupiła dom w podwarszawskiej Magdalence, jeździła luksusowym białym mercedesem. Chciała pokazać, że z zagranicy wraca bogata i pozytywnie odmieniona.
Świetnie wyglądała, zupełnie inny człowiek. Włosy, cycki, dupa, noga. Cała była zrobiona. Mówiła do mnie: Zobacz (biorąc się za pierś) - jest cycowo? Jest? No jest! A wcześniej miała naleśniki. Poczuła się po tej zmianie lepiej, pewniej. I to było bardzo ludzkie - wspominał Jerzy Gruza w wywiadzie dla "Wysokich Obcasów"
Długi pobyt za granicą sprawił, że była zupełnie oderwana od polskich realiów. To stało się przyczyną złej opinii, która ciągnęła się za Villas. Mówiono, że gwiazdorzy, że ma zbyt duże wymagania co do gaży, że szampan w garderobie to przesada. Kiedy nie dostarczano jej tego, co chciała, zrywała kontrakt, nie zważając na konsekwencje. Zachowanie, do którego przywykła Villas, a które w Stanach nie było niczym dziwnym, w Polsce było bardzo źle widziane. Artystkę bardzo bolała krytyka. Ukojenia coraz częściej szukała w alkoholu i silnych lekach. Jej stanowi psychicznemu nie pomagał też fakt, że mężczyzna, którego uważała za miłość swojego życia - Janusz Ekiert - w czasie jej pobytu w USA ożenił się z inną.
Violetta Villas nigdy nie została w Polce doceniona na miarę swojego talentu. Artystka uważała, że zawiodła się na ludziach, którzy potrzebowali jej wyłącznie po to, by ubić interes. Dlatego zwróciła się ku zwierzętom. Bo ci "bracia mniejsi" jak ich nazywała, jako jedyni nie chcieli jej wykorzystać i kochali bezinteresownie. Bezdomne psy i koty Villas zaczęła przygarniać już mieszkając w Magdalence. A kiedy przeniosła się do Lewina Kłodzkiego, założyła schronisko. Na przygarnięte psy i koty zaczęła wydawać coraz większe kwoty. Ale pieniądze, również przez nietrafione inwestycje, do których panią Violettę namówili żądni zysku fałszywi "przyjaciele" szybko zaczęły się kurczyć. Wkrótce okazało się, że schronisko nie spełnia podstawowych norm sanitarnych. Po podpisaniu umowy z inną placówką część psów przeniesiono, pozostałe wysterylizowano.
Stan Violetty Villas coraz bardziej się pogarszał. Występy były coraz rzadsze. W pewnym momencie artystka trafiła do szpitala psychiatrycznego. Kiedy go opuściła, znów trafiła na nieodpowiednich ludzi. Jej manager Andrzej Sikora był mężczyzną o wątpliwej reputacji, który w przeszłości zajmował się skupem butelek. Ostatni koncert Violetty Villas odbył się 14 lutego 2011 roku w domu kultury w Kielcach. Był niezwykle smutnym wydarzeniem. Artystka - zaniedbana, bez kilku zębów - była cieniem dawnej siebie.
Najwspanialsze, to była Olimpia w Paryżu, gdzie zaproszono mnie do Las Vegas. To było pięć minut czegoś pięknego w moim życiu. A teraz, cieszę się, że zaproszono mnie do Kielc - podsumowała smutno artystka
W niecały rok po ostatnim występie, Violetta Villas została znaleziona martwa w swoim domu w Lewinie Kłodzkim. Miejsce przedstawiało opłakany widok - powybijane okna, potworny brud i bałagan, przenikliwy ziąb. Prokuratura wszczęła dochodzenie. Zarzuty postawiono Elżbiecie B., która "opiekowała" się artystką w ostatnim okresie jej życia.
W 2019 roku kobieta usłyszała wyrok półtora roku bezwzględnego więzienia za psychiczne i fizyczne znęcanie się nad Violettą Villas. W 2020 roku sąd orzekł, że rodzinna posiadłość Violetty Villas, prawa autorskie i wykonawcze do spuścizny po artystce należą się jej synowi Krzysztofowi.