Byłem na przeróżnych pokazach mody najlepszych polskich projektantów, ale że będę kiedyś patrzył na kreacje pod którymi podpisuje się dollarsowa królowa, czyli jedyna i niepowtarzalna Caroline Derpieński? To nie śniło mi się w najśmielszych snach. Ale stało się. Redakcja Plotka dostała wyzwanie by uczestniczyć w tym wydarzeniu. O kontrowersyjnej celebrytce można mówić wiele, ale nie można odmówić jej jednego - skuteczności i blichtru. Jakby nie było, wynajęła piękną salę w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie i zadbała o szczegóły, by było trochę bardziej dollarsowo niż u innych. To się udało. Pamiętam jak swego czasu niektórzy projektanci robili uparcie swoje pokazy w jakiejś obskurnej starej hali na Pradze, więc jeśli chodzi o miejsce, mieszkanka Miami bije ich na głowę. Choć niestety los od początku tego dnia nie sprzyjał.
Po pierwsze w dniu, w którym Caroline zorganizowała swój pokaz mody, odbywał się w Warszawie strajk rolników i centrum miasta było sparaliżowane. Dostać się pod Pałac Kultury i Nauki graniczyło z cudem i niestety nie można było pod niego podjechać limo godną dollarsowej królowej. Trzeba było zdać się na metro, które jako jedyne w okolicy działało bez zarzutu. Druga rzecz. Na zaproszeniu widniała informacja, że pokaz odbywa się na szóstym piętrze, tam, gdzie jest zresztą teatr Michała Żebrowskiego. Niestety na miejscu nie było żadnej informacji o przeniesieniu pokazu dwa piętra niżej. Trzeba było się nachodzić i poszukać pani w sekretariacie, która dopiero powiedziała co i jak.
Zapytałem później Caroline, skąd ta niedogodność z piętrami. Powiedziała, że tam, gdzie pierwotnie miał odbyć się pokaz, pękła rano rura i wydarzenie trzeba było zorganizować dwa piętra niżej. Co ciekawe, stwierdziła, że stroje zaprojektowała zaledwie w tydzień, także inni projektanci, którzy tworzą kolekcje długimi miesiącami, uczcie się tempa od młodszej koleżanki. No i całej otoczki... Uwagę przyciągało nie tylko czerwone światło i masa róż, rozstawionych wokół wybiegu, na których leżały ich płatki. Menu też różniło się od tego, do którego przyzwyczajono nas na salonach.
Oprócz kawioru, w bufecie Caroline były też np: ziołowe serki z pestek słonecznika w glazurze buraczanej, musy z koziego sera z sycylijską pomarańczą, krewetki w tempurze buraczanej na chipsach z czarnej tapioki, chipsy ryżowe z pikantną wołowiną i chrupkimi warzywami, różowe pianki z czekoladową truflą w czekoladzie i jeszcze inne słodkości, których wymyślne nazwy nic mi nie mówią. Podsumowując - palce lizać! Był też tort oblepiony jadalnymi dollarsami. Tych swoją drogą było dużo więcej, bo na koniec pokazu wystrzeliły ze specjalnych tub i później goście - ze mną włącznie - zbierali je na pamiątkę z podłogi.
Jeśli chodzi o samą kolekcję, to cóż. Caroline mówi, że nikt jej nie kupi, bo to kreacje tylko na jeden event i nie będzie powielać ich masowo. Przecież w tym całym show nie chodzi zresztą o te sukienki z kwiatkami, a podtrzymywanie zainteresowania i jakieś tam spełnianie marzeń. Caroline nie robi nikomu krzywdy, w tym co robi jest śmieszna i trudno koło niej przejść obojętnie. Jak nie będzie plotła głupot o doczepianiu genitaliów, to niech rozkręca nasze często nudne salony i dodaje trochę funu.