Po "Stuleciu Winnych", "Ludziach i Bogach", "Polowaniu na ćmy", "Domu pod dwoma orłami", czyli popularnych serialach historycznych ostatnich lat (kilka milionów widzów, co tydzień!), TVP ma prawdopodobnie kolejny murowany hit na niedzielne wieczory. Tym razem mowa o "Dewajtis", na podstawie bijającej rekordy popularności powieści Marii Rodziewiczówny z końca XIX wieku. Produkcja ta powstała pod kierownictwem literackim Ilony Łepkowskiej i startuje w telewizji w najbliższą niedzielę (17 września, godz. 20:20, TVP1). Widziałem już na pokazie prasowym pierwszy odcinek, i tych, którzy w ostatnich latach wylewali na Łepkowską wiadro pomyj, za słabe kontynuacje filmowej sagi spod szyldu "Kogel-mogel" czy "Zołzę", zmartwię. Serialem "Dewajtis" broni tytułu królowej polskich seriali. Co jak co, ale je tworzyć nadal umie!
Historia "Dewajtis" jest porównywana do "Nad Niemnem" Elizy Orzeszkowej. Czy słusznie? Sami ocenicie. Na pewno wciąga wartką akcją i fani produkcji kostiumowych, nie powinni mieć na co narzekać. Choć ma lekkie modyfikacje względem oryginału i nie jest idealna, wiernie odwzorowuje historię wymyśloną przez pisarkę. Opowiada o miłości, honorze i rodzinie wśród zaściankowo-dworskiej społeczności, której życie odmieniło powstanie styczniowe. Są konflikty, intrygi, tajemnica, zakazane uczucia, czego chcieć więcej na jesienne długie wieczory?
Na pewno mam trochę wątpliwości co do retrospekcji. Póki co, wplatane wspomnienia wyglądają jak droga na skróty, która w takim natężeniu jak w pierwszym odcinku, rodzi więcej pytań niż odpowiedzi. Może jednak dodatkowy odcinek, wprowadzający we właściwą fabułę, byłby lepszy?
Zdecydowanie największym plusem tej opowieści jest obsada. Nikogo nie powinien zdziwić fakt, że najlepiej radzi sobie "stara szkoła", a wśród nich Mirosław Baka, Maria Pakulnis i Tomasz Sapryk. Każda chwila z nimi podnosi poziom i pozwala uwierzyć, że mamy do czynienia z końcem XIX wieku. Nie grają niestety głównych ról, bo te należą do pokolenia 30+, które nie tylko jest utalentowane, ale i przy wybitnych aktorach nie odstaje. Co więcej, momentami nawet dotrzymuje im kroku, rokując świetnie na przyszłość. Nie ma na szczęście wśród nich ogranych twarzy, celebrytów z Instagrama, którzy zamiast szkolić warsztat w szkole aktorskiej, skupiają się na robieniu z siebie słupów reklamowych i niekończących się Q&A.
Świeża krew z "Dewajtis" nie kojarzy się z aferami kryminalnymi, obyczajowymi skandalami czy "opowieściami dziwnej treści". Dzięki temu, że nie wzbudzają żadnych prywatnych skojarzeń, bo nie wiadomo jak wyglądają ich domy, psy, matki, żony i kochanki, mogą być bardziej przekonujący w swoich postaciach. To ważne szczególnie na początku drogi aktorskiej, gdy widownia wyrabia sobie o nich opinię. Widzę Karola Dziubę grającego głównego bohatera i choć widziałem go w kilku innych produkcjach, nie wiem tak naprawdę o nim nic, co by go w jakimś stopniu kategoryzowało i odkładało na półkę z konkretnymi szufladkującymi historiami. Ponieważ jest zupełnie innym facetem od tego, co dotychczas zagrał, dla mnie jest po prostu Markiem Czertwanem tak jak Jan Hrynkiewicz jego przyrodnim bratem - Witoldem, a Anna Bielawska, siostrą - Hanną. Atutem jest też zatrudnienie Stefana Pawłowskiego.
Kupuję ich w tej opowieści w 100 procentach, czego nie mogę powiedzieć o Małgorzacie Pieczyńskiej - macosze Marka. Może to wina specyficznych scen w pierwszym odcinku, które mają ją dobitnie pokazać jako intrygantkę (chce by jej synalek - typ spod ciemnej gwiazdy - przejął majątek ojca, a pasierb najlepiej został odprawiony z kwitkiem i przepadł raz, a skutecznie), a może po prostu teatralnej maniery aktorskiej, która wyszła w kostiumie. Jakby nie było, dialogi jej Olgi są jak wyrwane z Teatru Telewizji i to trochę wybija z rytmu, przypominając, że to serial nakręcony współcześnie, a my nie oglądamy wcale ludzi ze Żmudzi. W porównaniu z Marią Pakulnis, która gra bardzo oszczędnie, Pieczyńska wypada po prostu przerysowanie - jakby chciała za dużo - choć jej bohaterka jest ciekawa sama w sobie i w jej przypadku nie trzeba dużo do efektu "wow". Jestem ciekawy Michaliny Olszańskiej w roli Ireny Orwid - drugiej głównej postaci "Dewajtis", którą z Markiem połączy miłość, ale niestety nie było jej w pierwszym odcinku. Coś mi mówi, że kolejny raz swoją grą, pokaże dobitnie rówieśniczkom - dbającym przede wszystkim o zasięgi w sieci - gdzie raki zimują. Czekam niecierpliwie!
Fabuła "Dewajtis" nie jest na początku szczególnie skomplikowana, co nie znaczy, że to zarzut, bo czasem najprostsza historia sprzedaje się najlepiej. W tym serialu ostatnia wola umierającego ojca nakłada na młodego Marka Czertwana, nowy obowiązek. Mężczyzna ma zająć się majątkiem ziemskim jego przyjaciela, Kazimierza Orwida, który przepadł bez śladu i oddać mu go na wypadek powrotu. To rodzi wiele pytań i problemów. W jaki sposób Marek, zmuszony do opieki nad posiadłością w Poświciu, poradzi sobie w nowej sytuacji, gdy przeciwko niemu jest przygodni brat i macocha? Czy podda się urokowi Ireny, prawowitej spadkobierczyni dworku? Jak zapowiadają twórcy, ideały bohaterów "Dewajtis" zostaną wystawione na ciężką próbę, a ich pragnienia staną w konflikcie z powinnościami nałożonymi przez rodzinę. Ja to kupuję, a wy?
Wybaczam nawet ckliwe pożegnanie ojca (Mirosław Baka) na koniec pierwszego odcinka, który umiera dopiero po przyjaźnie ukochanego syna, zdążając jeszcze oczywiście na łożu śmierci w ostatniej chwili podzielić majątek. Scena wzruszająca, ale zbyt naiwna i najzwyczajniej w świecie za ładna w swoim patosie. Taka do bólu filmowa Łepkowska
Kiedyś królowa polskich serialu mówiła, że w otoczeniu ukochanej rodziny po wzruszających słowach, powinna umrzeć swego czasu serialowa Hanka Mostowiak w "M jak miłość" (gdy bohaterka Małgorzaty Kożuchowskiej uderzyła w kartony, Łepkowska nie odpowiadała już za scenariusz). Pożegnanie starego Czertwana wyszło właśnie trochę tak jak rodem z serialu Dwójki. A "Dewajtis" chyba pozycjonuje się bardziej w kategorii premium i miało być produkcją lepiej zrealizowaną od niekończącego się tasiemca?