Zwycięzca: Salvador Sobral
To było ryzykowne posunięcie ze strony Portugalczyków: wysłać na festiwal "kiczu i tandety" kogoś tak oryginalnego, tak wrażliwego oraz - co okazało się mieć duże znaczenie - utalentowanego. Eurowizja to ostatnie miejsce, gdzie spodziewalibyśmy się piosenki bez wyraźnej linii melodycznej, wykonanej z ascetycznym akompaniamentem, spokojnej i zwyczajnie trudnej w odbiorze. Nieoczywisty był także wizerunek sceniczny Sobrala: młody wokalista na czas wykonywania piosenki chował się w swoim świecie. Drżał i przeżywał każdy dźwięk. Zamykał oczy, grał na niewidzialnych instrumentach i wymachiwał rękami jak w gęstej mgle. Jego ujmujące i w jakiś sposób pełne żałości gesty przypominały dawne sceniczne zachowanie Joe Cockera, choć naturalnie wokalnie obu panów dzieli cały muzyczny kosmos.
I ktoś taki wygrywa festiwal charakteryzujący się sztywnym reżimem melodycznym - od którego oczywiście można odstąpić, choć pod groźbą odrzucenia przez publiczność. To, że w tym przypadku tak się nie stało to dowód na to, że widzowie są już zmęczeni gładkimi melodiami i oczekują od wykonawców czegoś więcej, niż piosenek tłuczonych według jednego schematu.
Przegrana: Kasia Moś
To naturalnie mocno subiektywny punkt widzenia, bo w podobnej, a nawet gorszej sytuacji, znalazły się także inne europejskie kraje. Jednak z oczywistych powodów mocno kibicowaliśmy Kasi i wierzyliśmy w jej sukces, jednak już z powodów nie do końca oczywistych byliśmy przekonani, że ten sukces jest właściwie zagwarantowany. Wystawiamy oto do walki świetną zawodniczkę, amunicja w postaci piosenki "Flashlight" też jest pierwszej jakości, nie ma tedy szans, żebyśmy wrócili na tarczy. Ostrożne szacunki dziennikarzy, że na miejsce w pierwszej dziesiątce szans raczej nie ma, traktowaliśmy jako branżowe nudziarstwo. Nawet, kiedy po głosowaniu jurorów zajmowaliśmy 3. miejsce od końca to wciąż była nadzieja, że odkujemy się za sprawą głosów widzów. Jurorzy przecież od lat dowodzili swojej ignorancji pomijając nas przy rozdziale punktów... Widzowie faktycznie byli dla nas bardziej łaskawi, ale ich głosy wystarczyły na zaledwie 22. miejsce.
Eurowizja to festiwal nie tyle piosenek, co emocji. Salvador Sobral dostarczył ich aż nadto, Kasia... nie wyróżniała się. Ani wizerunkiem, ani piosenką. Brakowało jej też charyzmy scenicznej, której na przykład zgoła w nadmiarze miała ubiegłoroczna zwyciężczyni Dżamala czy nasz Michał Szpak, a w tym roku choćby Belgijka Blanche. Racja, Kasia ma wspaniały, niski głos, kojarzący się nieco z głosem Grace Jones. Jej piosenka jest melodyjna, łatwa do zapamiętania i - by tak rzec - "typowo festiwalowa". Jednakowoż przykład Portugalczyka pokazał, że powoli widzowie mają dość typowo festiwalowej konfekcji i chcą czegoś, co sprawi nie tylko przyjemność, ale i zaintryguje.
Porzucając malkontenctwo i osadzanie piosenki "Flashlight" w festiwalowym nurcie, oddajmy jej sprawiedliwość. Kasia wykonała ją świetnie. W jednym z wywiadów mówiła, że choć śpiewała tę piosenkę setki razy, to za każdym razem stara się wnieść do niej coś nowego. Było to słychać finałowym występie, ta interpretacja zdawała się być podana niżej, nieco drapieżniej, niż w półfinale, a może również - choć to dyskusyjne - agresywniej. Dość powiedzieć, że rockowy zadzior słyszalny był całkiem wyraźnie i moim skromnym zdaniem pod tym względem Kasia nie miała tu konkurencji.
Różnica
Inżynier Mamoń dlatego był szczęśliwym człowiekiem, że w jego życiu wszystko biegło ustalonym trybem, było powtarzalne i przewidywalne. A melodie podobały mu się wyłączenie te, której słyszał już wcześniej. Przez wiele lat był to też sprawdzony przepis na eurowizyjne przeboje: napisać piosenkę, którą widzowie już kiedyś słyszeli i polubili. Dać im to samo, bo jak damy im coś innego, to się zniechęcą i zagłosują na to, co doskonale znają. Niepostrzeżenie jednak schemat ten zaczęła od środka rozprzęgać nuda, bo i ile razy można słuchać wariacji na ten sam temat? Widzowie coraz śmielej jęli doceniać to, co inne, zaczęli stawiać na oryginalność.
Różnica zatem powinna być, ale niezbyt duża - i o ile kiedyś sztuką było utrzymanie się w środku festiwalowego paradygmatu i wypełnienie go w sposób jak najbardziej wirtuozerski, to teraz chodzi o to, żeby go przekroczyć, ale nie za bardzo. I może właśnie w tym tkwi obecnie tajemnica sukcesu na Eurowizji: w umiejętności balansowania na krawędzi paradygmatu. Kto wykaże się tu największą zręcznością, ten wygrywa. W tym roku najlepszy okazał się pewien wrażliwy Portugalczyk.
Jacek Zalewski