- Jestem starym człowiekiem i te tradycyjne formuły i tradycyjny sposób myślenia... Nawet mówienie, że choćby najulubieńszy pies "umarł", będzie dla mnie obce. Nie, pies niestety "zdechł". Bardzo lubię zwierzęta, naprawdę - taka wypowiedź padła niedawno na antenie TVP Info ze strony Jerzego Bralczyka. Miłośnicy czworonogów są naturalnie oburzeni słowami pedagoga. Dziennikarze Gazeta.pl postanowili zareagować na jego wypowiedź. "Zwierzęta jak najbardziej umierają. Nie zdychają, jak chciałby profesor. I zostawiają po sobie żałobę, ból i pustkę. I to jak najbardziej jest ludzkie" - zaznaczyli dziennikarze portalu, przytaczając trudne historie swoich pupili. "Nie jestem pieniaczem, który teraz bałamutnie napisze, jak bardzo kiedyś szanował prof. Bralczyka i jak teraz profesor cały ten mój szacunek utracił i jak bardzo mnie swoją wypowiedzią o zdychaniu zwierząt zranił. Napiszę tylko, że mogła to powiedzieć osoba, która nie miała szczęścia bycia przywiązanym do swojego pupila. I tak jak Jerzy Bralczyk ma pełne prawo korzystać z języka jak chce, tak ja, jako psiarz mogę dowolnie opowiadać o naszym kochanym Groszku, który umarł przedwcześnie w wyniku podstępnej choroby. A poza tym życzę każdemu tak fajnego zwierzaka, z którym przeżyje się tak wiele topiących serce sytuacji, że odruchowo zacznie się o nim mówić jak o człowieku" - napisał redaktor naczelny Gazeta.pl, Rafał Madajczak. Marcin Matczak jest jednak innego zdania. Sprawdźcie, co ma do powiedzenia w sprawie afery.
O tym, co tata Maty sądzi o wątku poruszonym przez profesora, możemy dowiedzieć się z jego felietonu dla wyborcza.pl. Zdecydowanie nie jest za chłostą Bralczyka. Postanowił najpierw fachowo podejść do omawianej w programie kwestii. "Zastosowanie 'umierania' do zwierząt ma sens: zwiększa empatię, pokazuje głęboką miłość do innego stworzenia. Ale może też pozbawić język zdolności do rozróżniania między śmiercią człowieka i zwierzęcia. A więc język upośledzić, bo rozróżnianie jest w języku ważne" - czytamy. "I choć ukochane, pojedyncze zwierzę na pewno umiera, nie zdycha, to w rzece po katastrofie ekologicznej pływają śnięte, a nie zmarłe ryby, choroba wściekłych krów powoduje pomór bydła, a drób pada. To są zwierzęce śmierci anonimowe - zwierzęca śmierć indywidualna jest na pewno inna, choć przecież i to, co stało się w 2023 roku z Odrą, spowodowało nie swoistą, ale rzeczywistą żałobę. Sprawa nie jest więc jednoznaczna, jak to często bywa ze zmianami językowymi, które dzieją się na naszych oczach" - przekonuje profesor Matczak.
Tata Maty przyznał, że nie jest fanem idei "jesteś tym, co mówisz". "Jak rozróżniasz pomór bydła i epidemię, w której umierają tysiące ludzi, toś dziaders i okrutnik. Co wtedy, gdyś niepiśmienny i niemowa? Nie wiadomo, bo już nie czyny się liczą, ale słowa. To nie wypowiedź Bralczyka spowodowała nazwanie go osłem, ale jego "zdrada". To, że dla wielu przestał być sprzymierzeńcem, a więc stał się wrogiem" - czytamy na wyborcza.pl. Krytykowanie wypowiedzi Bralczyka postrzega z kolei za wstecznictwo. "Żeby język nie zdziadział, musi być nieskrępowanym narzędziem wyrażania myśli, nie przejściem przez pole minowe. Żeby nasz język się rozwijał, potrzebujemy więcej Bralczyków niż jego krytyków, bo on mówi osobno, a oni mówią w tłumie" - podsumował. Więcej przeczytacie na wyborcza.pl. Zgadzacie się z Matczakiem? Kadry z jego materiałów znajdziecie w galerii.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!