"Projekt Lady": Odcinek 2. Element edukacyjny jest, ale lepszy jest ten rozrywkowy. "Musiałam się zdegustować". Jako pierwsza odpadła...

Skrzyżowanie "Warsaw Shore" z programem dotyczącym nauki dobrych manier - taki właśnie jest "Projekt Lady". TVN wymyślił całkiem sprytny sposób na to, jak przyciągnąć widzów przed telewizory. Szokowanie - jest. Element edukacyjny - jest. Jest tu nawet także element misji - w końcu uczestniczki programu w większości pochodzą ze środowisk patologicznych, a show ma z zasady dać im szansę na nowe życie.

W drugim odcinku " Projektu Lady " odpadła pierwsza z uczestniczek. Jednak zanim to się stało, TVN zaserwował nam bardzo dobrze skrojony program, w którym najważniejszym elementem był ten edukacyjny. Na początek dwie mentorki, Tatiana Mindewicz-Puacz i Irena Kamińska-Radomska, uczyły 12. kandydatek na damy, jak należy się zachowywać podczas przyjęcia-koktajlu.

I musimy się przyznać, że poczuliśmy się nieco zawstydzeni. My w redakcji nie znaliśmy bowiem wszystkich zasad, które pieczołowicie zostały wyłożone kandydatkom na damy. A zatem: uczestniczki uczyły się, jak ładnie poruszać się w szpilkach. Krótkowłosa i pulchna Angela miała je na nogach pierwszy raz. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że oglądanie na ekranie nieporadnej aspirantki do tytułu "lady" mimowolnie wywoływało uśmiech na twarzy. Poza tym uczestniczki uczyły się, jak odpowiednio trzymać chusteczkę oraz talerzyk, w której dłoni trzymać kieliszek, gdy się siedzi, a w której gdy stoi, jak odpowiednio jeść, jak się odpowiednio ubrać, czy wreszcie, jak prowadzić konwersację na wysokim poziomie. Wszystkie starania uczestniczek w odnalezieniu się w takiej "sztywnej" konwencji, co chwila były kontrastowane z tym, co mówiły za kulisami.

Weź się suń - mówiła jedna do drugiej, zamiast zwyczajowego, wydawałoby się, "przepraszam".
Mam duszę artystyczną, we wszystkim po trochu jestem dobra - mówiła jedna z nich do kamery, co zdaje się miało tłumaczyć jej potknięcia na tych polach, w których dobra akurat nie jest.
Byłam chyba w siódmym niebie, nawet w dwunastym, bo było ich dwunastu - mówiła Izabela o swojej reakcji, gdy zobaczyła 12 kawalerów wkraczających do sali.
Na tym zapleczu coś tam było, musiałam się zdegustować - mówiła Róża, tłumacząc fakt, że "degustowała" nadmierne ilości szampana.
Ej, co to k..wa w ogóle za tekst: ja nie piję? - mówiła z kolei jedna z uczestniczek relacjonując koleżance swoją rozmowę z kawalerem.

Te wypowiedzi siłą rzeczy wywoływały rozbawienie widzów.

W odcinku nie zabrakło też tego, co wręcz niezbędne w programach rozrywkowych - emocji i chwytających za serce historii. Usłyszeliśmy więc skryte pragnienie Angeli mającej problem z zaakceptowaniem swojej kobiecości.

Chciałabym, żeby ktoś powiedział o mnie: "o, fajna kobieta". Chciałabym, żeby mama zabrała mnie do sklepu i kupiła sukienkę - mówiła, a w oczach co wrażliwszych widzów mogły pojawić się łzy.

Wiedza przekazywana w programie dotycząca zasad savoir vivre'u była jak najbardziej cenna i przydatna, a w takiej rozrywkowej formie bardzo miło, chciałoby się rzec - lekko i przyjemnie - przyswajalna. Z programem jako pierwsza pożegnała się Róża. Jej odpadnięcie było konsekwencją nadmiernej skłonności do "degustacji" szampana.

Wniosek? Program jest nadzwyczaj dobrze skonstruowany, a wszystkie elementy działają dokładnie tak, jak powinny - trafiają w punkt. Dawno nie było w telewizji tak dobrze skrojonego (wręcz uszytego na miarę) programu. Żeby jednak nie było zbyt różowo - gdzieś tam z tyłu głowy pojawia się pytanie - co się dzieje, gdy kurtyna opada - mówiąc inaczej - odcinek się kończy, a dana uczestniczka wraca do domu? Co z szumnie zapowiadanymi przez twórców programu obietnicami o szansie na zmianę jej życia? To pytanie pozostaje na razie bez odpowiedzi. Kurtyna.

BP

Więcej o: