Kilka miesięcy temu zauważono jadące zygzakiem po ulicy BMW, które prowadził znany artysta. Wybrzmiało to w oficjalnym komunikacie policji w Sag Harbor. Mówiono wówczas, że wokaliście może grozić aż rok pozbawienia wolności. Wiemy już, czy trafi za kratki.
Sprawa w sądzie dobiegła końca. Finalnie Timberlake nie trafi za kratki. Zapłaci za to 500 dolarów grzywny, odbędzie 25 godzin pracy społecznej i ponadto weźmie udział w specjalnej kampanii, która ostrzega przed nieodpowiedzialnym kierowaniem pojazdów. Portal Page Six zacytował gwiazdora, który z racji decyzji sądu wystosował apel do swoich słuchaczy. "Popełniłem błąd, ale mam nadzieję, że ktokolwiek kto teraz to ogląda, wyciągnie z mojego błędu wnioski. Wypijesz nawet jeden drink - nie wsiadaj za kierownicę samochodu" - czytamy. Spodziewaliście się takiego wyznania?
Znany artysta jeszcze kilka miesięcy temu nie dawał do zrozumienia, jak bardzo żałuje wspomnianej jazdy samochodem po spożyciu alkoholu. "Będę miał wiele do powiedzenia we właściwym czasie, ale obecnie czekam na pełne ustalenia z biura prokuratora okręgowego" - taki komunikat przekazał sam zainteresowany najpierw agencji prasowej PA Media, która zajęła się relacjonowaniem newsów ze skandalu Justina Timberlake'a. Z kolei podczas koncertu wokalisty w Chicago, fani mogli wysłuchać krótkiego komentarza dotyczącego sprawy. "To był ciężki tydzień. (...) Wiem, że czasami ciężko mnie kochać, ale nadal mnie kochacie" - skwitował sam zainteresowany. Z kolei podczas występu w Bostonie padło inne wyznanie ze strony artysty. - Czy jest tu dziś ktoś, kto prowadzi samochód i... nie, tylko żartuję - rzucił Timberlake, co wyszło żenująco. Postanowił szybko zmienić temat. - Czy jest tu dziś ktoś, kto jest tu po raz pierwszy na koncercie? Czy jest tu ktoś, kto był na jednym, dwóch, trzech, a może czterech moich koncertach? - zapytał. Miał jednak trochę czasu na przemyślenie swojego zachowania, stąd zapewne głębsze wnioski.