Justin Timblerlake nie miał ostatnio dobrej prasy. Jakiś czas temu Britney Spears wyjawiła w autobiografii "The Woman In Me", że była z nim w ciąży, a piosenkarz miał ją namówić do aborcji. W drugiej połowie czerwca w mediach pojawiła się informacja, że celebryta prowadził auto pod wpływem alkoholu. Grozi mu nawet więzienie, ale okazuje się, że ma pewien plan.
Do incydentu z udziałem piosenkarza doszło wieczorem 17 czerwca. Jak przekazała telewizja CNN Justin Timberlake miał wracać wówczas z hotelu American w miejscowości oddalonej o 100 kilometrów od Nowego Jorku. To znane miejsce spotkań bogatych i wpływowych ludzi. Wokalista został zatrzymany przez policję, gdyż nie zatrzymał się na znaku stop oraz nie trzymał się swojego pasu ruchu. Jak można było wyczytać z akt, Timberlake miał mieć "przekrwione i szkliste" oczy, a z jego ust wydobywała się "silna woń napoju alkoholowego". Na dodatek nie przeszedł testu trzeźwości i odmówił badania alkomatem. Co grozi piosenkarzowi? W stanie Nowy Jork za jazdę pod wpływem alkoholu grozi do roku więzienia, grzywna do 1 tys. dolarów (czyli około 4 tys. zł) oraz zawieszenie prawa jazdy na przynajmniej pół roku.
Za Timberlakiem miała jechać kobieta z mężem, która zaproponowała, że odwiezie celebrytę. Mimo oferty piosenkarz został zabrany do aresztu. Okazuje się, że ta sytuacja może pomóc 43-latkowi. Według portalu TMZ kobieta zaproponowała także, że odwiedzie auto Justina pod jego dom. Policjant na to zezwolił, ale miało się okazać, że wspomniana nieznajoma była również pod wpływem alkoholu. I to właśnie ma zamiar wykorzystać adwokata Justina - Edwarda Burke'a Jr. Prawnik chce wykazać niekompetencję policji - skoro funkcjonariusze nie byli w stanie zorientować się, że rozmawiająca z nimi kobieta była pod wpływem alkoholu, mogli też pomylić się ustalając stan piosenkarza.
Podczas jednego z koncertów, który odbył się w ramach trasy koncertowej "The Forget Tomorrow World Tour" Timberlake postanowił wrócić do feralnego incydentu. Piosenkarz bardzo chciał pokazać, jaki ma dystans do sytuacji, ale przez to zrobiło się dziwnie i wręcz żenująco. - Czy jest tu dziś ktoś, kto prowadzi samochód i... nie, tylko żartuję - mówił ze sceny w Bostonie. To, według portalu "People", rozbawiło fanów, więc celebryta postanowił kontynuować interakcję z publiką. - Czy jest tu dziś ktoś, kto jest tu po raz pierwszy na koncercie? Czy jest tu ktoś, kto był na jednym, dwóch, trzech, a może czterech moich koncertach? - pytał. Później zażartował z fryzur, które nosił, za czasów NSYNC. Zdjęcie z tamtego okresu znajdziesz w naszej galerii na górze strony.