"Boję się takich ludzi" - Kinga Rusin emocjonalnie wypowiedziała się o rosnących w siłę przedstawicielach ruchów nacjonalistycznych w Europie.
Niewielu prezenterów ma większe doświadczenie od Kingi Rusin w prowadzeniu programów na żywo. Jednak nawet takim profesjonalistom zdarza się ponieść emocjom. Dziennikarce puściły nerwy w trakcie rozmowy o eurowyborach (głosujemy 25 maja).
Według danych, przytaczanych w programie, aż 20% miejsc w Parlamencie Europejskim mogą zająć politycy, którzy reprezentują poglądy nacjonalistyczne.
Czy my na pewno chcemy dać dyskurs akurat tym poglądom a nie innym? - mówiła z pasją Rusin. - Ja nie chcę, żeby w moim imieniu wypowiadał się ktoś, kto uważa, że "kobieta jest do garów". No bardzo przepraszam! Ja nie daję absolutnie takiej osobie mojego głosu. Ja się boję takich ludzi i nie zgadzam się, że nie ma się czego bać. Uważam, że jest się czego bać.
Obecna w studio politolog Agnieszka Durska prezentowała stanowisko, że z przedstawicielami tych ruchów trzeba rozmawiać, a ich poglądów nie wolno zamiatać pod dywan.
A rozmawiajmy sobie, ale dlaczego oni nas mają reprezentować?! - pytała retorycznie Rusin.
Przyczynkiem do rozmowy był kontrowersyjny, profrekwencyjny spot nakręcony przez szwedzką młodzieżówkę socjaldemokratyczną SSU. Występuje w nim wnuk komendanta niemieckiego obozu Auschwitz-Birkenau Rainer Hoess .
Historia uczy nas, że demokracja i prawa człowieka nigdy nie są dane raz na zawsze. Nigdy nie zapomnij głosować - mówi Hoess w spocie. - Bowiem im większa frekwencja, tym relatywnie więcej głosów otrzymują partie umiarkowane, a relatywnie mniej skrajne.