Wczoraj wieczorem Borys Szyc grał w sztuce "Udając ofiarę" w Teatrze Współczesnym. Po udanym spektaklu aktor postanowił spędzić wieczór w towarzystwie swoich przyjaciół. Borys oraz jego znajomi umówili się w restauracji w centrum Warszawy. Towarzystwo bardzo dobrze bawiło się przy kieliszkach wina. Za aktorem do restauracji przyjechali oczywiście fotoreporterzy. Było ich aż siedmiu! Wiadomo, imprezy z udziałem Szyca często kończą się jakimś skandalem. Tak też było tym razem. Gdy dwóch fotoreporterów postanowiło podejść bliżej aktora, Borys wstał i pokazał im środkowy palec.
Parę minut później pod restauracje podjechało czarne audi, z którego wysiadło dwóch umięśnionych ochroniarzy Szyca . Jeden z nich podbiegł do fotoreportera i uderzył do prosto w twarz. Później zabrał mu kartę z aparatu. Chłopak był bez szans w walce z silnym ochroniarzem i szarpiącym go aktorem. Jak pisze "Fakt" reszta fotoreporterów po tej akcji, zaczęła zwiewać ile sił w nogach.
Szybko pobiegłem do samochodu, gdzie czekały na mnie dwie koleżanki. Kiedy wsiadłem do auta, dogonił mnie ochroniarz. Psiknął gazem do wnętrza samochodu. Próbowałem go jakoś odepchnąć, ale dostałem gazem prosto w oczy. Kompletnie nic nie widziałem. Zdążyłem jeszcze tylko zauważyć, jak Szyc ucieka z całą ekipą z restauracji - mówi "Faktowi" fotograf.
Gdy przyjechała policja oraz karetka pogotowia, Borysa oraz jego znajomych nie było już w restauracji. Jak było naprawdę tego się nie dowiemy. Trzeba pamiętać o tym, że "Fakt" ma czasem bardzo bujną wyobraźnie...