Martyna Wojciechowska, kobieta silna i niezależna, ale jednocześnie delikatna i pełna ujmującej wrażliwości. Przemierza kontynenty, żeby w programie "Kobieta na krańcu świata" pokazać nam nieznane, egzotyczne kraje. W jednym z nich, w Kolumbii, nabawiła się groźnej choroby. Podróżniczka stawiła jej czoła i opanowała ją. Tuż po wyzdrowieniu zaczęła się przygotowywać do kolejnej podróży, ale wtedy dowiedziała się o śmierci byłego partnera i ojca ich córki, Marysi.
W "Gali" opowiedziała, jak trudno było jej przekazać tę wiadomość córce.
Podstawą mojego wychowywania dziecka jest mówienie mu prawdy. Oczywiście dostosowuję formę do wieku. Nie kłamię - ani w sprawach błahych, ani ważnych. Do rozmowy z Marysią na ten temat musiałam się przygotować (...). Uważam, że nie należy dzieciom mówić o śmierci w metaforyczny sposób. Trzeba nazywać rzecz po imieniu. Użyć słów, które opisują ten stan. Bo przemijanie i odchodzenie są nieodłączną częścią życia - mówiła.
Zawsze chciałam być superwoman, zawsze radziłam sobie z panowaniem nad emocjami. Ale wtedy to był pierwszy raz, kiedy płakałam przy Marysi jak nigdy wcześniej - dodała.
Ta słabość z jej strony była jedyna w swoim rodzaju. Martyna Wojciechowska mówiła dalej o zaskoczeniu, jakie przeżyła Marysia widząc mamę w takim stanie. Podróżniczka uświadomiła sobie wtedy, jak cenną lekcję ofiarowała właśnie córce: każdy ma prawo do słabości. Była to też lekcja i dla niej samej.
Dotąd uważałam, że wyrazem mojej troski jest nieokazywanie tego rodzaju emocji, bo w ten sposób chronię moją córkę.
Z wywiadu dowiedzieliśmy się, że 8-letnia obecnie Marysia raczej nie zechce w przyszłości podróżować zawodowo, jak mama, ale całkiem prywatnie.
Ma artystyczną duszę, przepięknie maluje i rozwija ten talent. Robi ilustracje do naszych wspólnych książek. Prawdopodobnie pójdzie inną drogą, ale na razie powtarza, że chciałaby robić filmy dokumentalne i podróżować po świecie.
JZ