Liam Payne zmarł 16 października w Argentynie. Piosenkarz spadł z hotelowego balkonu i nie przeżył upadku. Obecnie policja prowadzi śledztwo w sprawie, którego celem jest wyjaśnienie okoliczności śmierci wokalisty. Trzem osobom postawiono już zarzuty. W gronie oskarżonych znaleźli się pracownik hotelu, domniemany diler narkotyków oraz osoba z otoczenia muzyka, która miała go porzucić, wskutek czego doszło do tragedii. Bliski przyjaciel Payne’a, Rogelio Nores, zabrał głos w sprawie.
Kiedy do mediów dotarła wiadomość o zarzutach dla trzech osób związanych ze śmiercią Liama Payne’a, zaczęto spekulować, że osobą z otoczenia artysty, która miała go rzekomo porzucić, jest jego przyjaciel, Rogelio Nores. Pojawił się także doniesienia o tym, że miał on również dostarczać muzykowi narkotyki. W oświadczeniu, które zostało opublikowane przez serwis Mail Online, mężczyzna stanowczo zaprzecza, jakoby to wobec niego prowadzono śledztwo w związku ze śmiercią byłej gwiazdy One Direction.
Nigdy nie porzuciłem Liama. Tamtego dnia byłem u niego trzy razy i wyszedłem 40 minut przed tragedią
- przekazał w oświadczeniu.
Na tym nie koniec wyjaśnień ze strony Noresa. - Kiedy wychodziłem, w hotelowym lobby znajdowało się ponad 15 osób, które z nim (Paynem - przyp. red.) rozmawiały i żartowały. Nigdy nie przypuszczałem, że coś takiego może się wydarzyć. 17 października zeznawałem przed prokuratorem w charakterze świadka i od tamtej pory nie rozmawiałem z żadnym funkcjonariuszem policji ani prokuratorem. Nie byłem menadżerem Liama, był po prostu moim bliskim przyjacielem (...) Jestem naprawdę załamany tą tragedią i każdego dnia tęsknię za nim - napisał Nores. W żałobie pogrążeni są także inni koledzy Payne'a, między innymi muzycy z One Direction, którzy pożegnali go oficjalnym komunikatem na Instagramie. Częśc z nich wciąż nie może uwierzyć, że artysta nie żyje.