Vivien Leigh to ikona kina. Aktorka zachwyciła cały świat rolami w takich głośnych produkcjach, jak: "Przeminęło z wiatrem", "Tramwaj zwany pożądaniem", "Pożegnalny walc", "Anna Karenina" czy "Cezar i Kleopatra". Nie każdy wie, ale legenda kina odwiedziła swego czasu Polskę. Leigh i jej mąż sir Laurence Olivier przybyli do Warszawy 18 czerwca 1957 roku. To wtedy na drodze aktorki miał stanąć jeden z największych amantów tamtych czasów - Andrzej Łapicki.
Vivien Leigh pojawiła się w Warszawie nie bez powodu. Aktorka w ramach europejskiej trasy sztuki Williama Shakespeare'a "Tytus Andronicus" trzykrotnie wystąpiła na deskach Teatru Polskiego. Bilety rozeszły się na pniu. Nic dziwnego - Polacy chcieli zobaczyć na żywo grę gwiazdy, która wcielała się w słynną bohaterkę - Scarlett O'Hara. Nie zawiedli się, a każde z przedstawień było gorąco oklaskiwane. Zachwycano się także słowami Laurenca Oliviera, który po premierze przedstawienia zwrócił się do widowni, mówiąc po polsku.
Panie i panowie, dziękujemy bardzo za wasze miłe przyjęcie. Jesteśmy szczęśliwi być z wami i przekazać wam miłość naszego kraju
- usłyszeli widzowie. Nie było wówczas też żadną tajemnicą, że związek Oliviera i Leigh przechodził poważny kryzys (rok później para wzięła rozwód). Być może właśnie dlatego gwiazda "Przeminęło z wiatrem" zwróciła uwagę na Andrzeja Łapickiego, który miał już wówczas na koncie rolę m.in. w "Zakazanych piosenkach".
Vivien Leigh miała zainteresować się Andrzejem Łapickim już po premierze spektaklu, kiedy sukces trupy The Shakespeare Memorial Theatre ze Stratford-upon-Avon świętowano na Starym Mieście w restauracji Krokodyl. Gwiazda doskonale bawiła się w towarzystwie polskich aktorów i nie ukrywała, że zafascynował ją właśnie Andrzej Łapicki. Posyłała mu wówczas zalotne spojrzenia. Kiedy mąż gwiazdy opuścił lokal, Łapicki poprosił Leigh do tańca. To wówczas miało dojść do nietypowego zajścia. Aktor miał bowiem ugryźć gwiazdę w palec u nogi.
Już szczególnie uszczęśliwił ją, gdy na środku parkietu upadł na kolana i lekko ugryzł ją w duży palec u nogi, wyglądający z otwartego złotego sandałka!
- zdradziła Maria Gordon-Smith, która o historii z palcem miała usłyszeć rzekomo od samej zainteresowanej. Łapick i Leigh mieli później ruszyć w miasto i bawić się do samego rana.
Po latach Andrzej Łapicki odniósł się do plotek, wedle których miał paść do stóp aktorki i ugryźć ją w palec. Zapytany o zajście w Krokodylu w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", oparł: "Może i gryzłem". Później jednak język mu się nieco rozwiązał.
Lawrence Olivier (...) strasznie ją traktował. A ona szukała zadośćuczynienia gdzie indziej. Wiedziałem, że lubi sobie drinknąć, więc zaproponowałem: pójdźmy w Polskę. Ona mówi: z przyjemnością. I poszliśmy. Tańczyliśmy. To była gwiazda "Przeminęło z wiatrem". Strasznie mi to imponowało i chciałem jakoś wyrazić mój podziw. Stąd pewnie ta historia z gryzieniem, którą pani Szyfmanowa opisała później w pamiętniku
- powiedział. W tym samym wywiadzie, w rozmowie z Magdaleną Żakowską, Łapicki wspominał kolejne kulisy spotkania z zagraniczną gwiazdą. "Na drugi dzień Olivier i Leigh odlatywali. Był straszny upał. Okęcie to był wtedy taki baraczek. Czekaliśmy wspólnie na ich prywatny samolot w bufecie. Połowa stalinizmu, stoliki nakryte gazetami. Ona mówi, że by się czegoś napiła. Skoczyłem do bufetowej, pytam czy ma jakąś zimną wódkę. Ona mówi "Zimną?! Panie! Chce pan na gardło zachorować?!". Wyjmuje spod lady ciepłe pół litra. Nalewam Vivien tej wódki i przepraszam, że ciepła. A ona zachwycona, wypiła całą! Olivier patrzył tylko wściekły. W pewnym momencie przyszedł pilot poinformować, że samolot gotowy. Olivier się cały rozpromienił, nachyli się do mnie i powiedział: "Zobacz, jakie on ma piękne zęby!". " - mogliśmy przeczytać.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!