Amy Winehouse jest uznawana za jedną z najbardziej utalentowanych wokalistek. Świat muzyki do dziś przeżywa stratę tak wielkiego talentu, 13 lat temu piosenkarka odeszła w wieku 27 lat. Jej charakterystyczny głos i piosenki pozostaną jednak z fanami na zawsze. W tym roku premierę miał film "Back to Black" opowiadający historię artystki. W główną rolę wcieliła się Marisa Abela. Gwiazda zmarła w wyniku zatrucia alkoholowego. Ostatnią osobą, która widziała ją żywą, był ochroniarz, Andrew Morris. W rozmowie z Daily Mail mężczyzna ujawnił szczegóły ich ostatniej rozmowy.
Andrew Morris jako ostatni widział Amy Winehouse żywą. To właśnie on wezwał karetkę i policję, kiedy znalazł piosenkarkę nieprzytomną. Kilka godzin przed tragedią ochroniarz i artystka odbyli rozmowę, której szczegóły Morris wyjawił w wywiadzie dla Daily Mail. Mężczyzna twierdzi, że niedługo przed śmiercią artystka słuchała nagrań ze swoimi utworami. W pewnym momencie zwróciła się do ochroniarza. "Rety, naprawdę umiem śpiewać!" - miała stwierdzić. "No jasne, że umiesz" - odpowiedział Morris. Mężczyzna wspominał też, że gwiazda wyznała wówczas, że oddałaby wszystko, aby móc przejść ulicą niezauważona.
Andrew Morris twierdzi, że po tej krótkiej rozmowie opuścił dom wokalistki i wrócił do niego dopiero następnego dnia o dziesiątej rano. Przez pierwsze kilka godzin nie odczuwał zaniepokojenia jej nieobecnością, gdyż był przekonany, że śpi. Po jakimś czasie postanowił jednak sprawdzić, co dzieje się z gwiazdą. Kiedy zauważył, że nie oddycha, natychmiast zadzwonił po służby ratunkowe. Kiedy medycy przybyli na miejsce stwierdzili, że piosenkarka nie żyje. Miała wówczas we krwi 4,16 promila alkoholu. Jako przyczynę zgonu podano "wstrząs wywołany zatruciem alkoholowym po długiej abstynencji". Amy Winehouse przez wiele lat zmagała się bowiem nie tylko z uzależnieniem od alkoholu, ale również narkotyków.