Romanse na planie filmowym to codzienność gwiazd - tak było od początku kina i nie inaczej jest nadal. A to, co dzieje się pomiędzy aktorami - choćby najskrzętniej ukrywane - wcześniej czy później niemal zawsze wyjdzie na światło dzienne i stanie się gorącym tematem plotek. Nie inaczej było w czasach PRL-u, kiedy jedna z najsłynniejszych historii miłosnych rozegrała się na planie słynnego filmu Jerzego Kawalerowicza. "Faraon", bo o tym dziele mowa, wymagał charyzmatycznego, przystojnego aktora, więc casting przysporzył reżyserowi trochę trudności. Pomoc przyszła ze strony wybranej wcześniej odtwórczyni roli fenickiej kapłanki Kamy - pięknej i utalentowanej Barbary Brylskiej. To ona poleciła do tytułowej roli kolegę z roku - niezbyt jeszcze wówczas znanego, zaledwie 19-letniego aktora. Gdy Kawalerowicz powierzał mu rolę Ramzesa, nie przypuszczał zapewne, że nie tylko błyskawicznie wyniesie ona Jerzego Zelnika na szczyt, lecz także zaowocuje jednym z najbardziej płomiennych romansów tamtych czasów. To, co wydarzyło się pomiędzy Barbarą Brylską a Jerzym Zelnikiem na planie, nie trwało długo, ale wystarczyło, aby wywołać obyczajowy skandal.
Barbara Brylska przez większość kariery była odbierana nie przez pryzmat swojego niezaprzeczalnego talentu, a zjawiskowej urody, za sprawą której szybko zaczęto ją nazywać polską Brigitte Bardot. Przez wiele lat aktorka walczyła z łatką seksbomby. Ale to właśnie dzięki ślicznej buzi nauczyciele zasugerowali młodej Basi, aby zdawała do warszawskiej szkoły teatralnej. Nikogo nie zaskoczyło, że dostała się za pierwszym razem. W pięknej studentce kochali się koledzy z roku, między innymi Daniel Olbrychski. - Ona - zjawiskowa, ja - ryży i wyblakły. Nie miałem u niej żadnych szans. Nie przeszkadzało mi to jednak marzyć o niej i darzyć ją uwielbieniem - wyznał Olbrychski w jednym z wywiadów. Mylił się, bo Barbara Brylska również zwróciła na niego uwagę. - Daniel był jednym z dwóch chłopców w PWST, którzy mi się podobali. Potem ten drugi stał mi się bliższy - opowiadała aktorka, wspominając tamte czasy w książce "Barbara Brylska w najtrudniejszej roli".
Wspomniany "ten drugi" to nie kto inny, jak Jerzy Zelnik. Podobał się Brylskiej do tego stopnia, że kiedy Jerzy Kawalerowicz szukał odtwórcy tytułowej roli w filmie "Faraon", zarekomendowała reżyserowi właśnie jego. Sama już wcześniej została obsadzona w roli fenickiej kapłanki Kamy. Konkurentki pokonała nie tyko dzięki swojemu talentowi i urodzie, lecz także odwadze. Bo w przeciwieństwie do wielu aktorek w tamtych czasach Barbara Brylska nie wstydziła się nagości. Nie miała oporów, by się rozebrać, nie krygowała się i nie chichotała nerwowo jak inne kandydatki do roli. Zachowywała się w negliżu tak samo naturalnie, jak w ubraniu. A ponieważ Jerzy Kawalerowicz chciał, by Kama, kapłanka miłości, była bardziej rozebrana niż ubrana, bez wahania powierzył tę rolę Brylskiej. Z kolei ona nie wahała się długo i podsunęła reżyserowi przystojnego kolegę z roku. - Jestem estetką, on był tak skończenie piękny i tak nieprawdopodobnie pięknie zbudowany. Poza tym to intelektualista. Imponował wszystkim - mówiła aktorka na kartach książki "Barbara Brylska w najtrudniejszej roli".
Przydomek polskiej Brigitte Bardot przylgnął do Barbary Brylskiej nie tylko za sprawą jej urody, lecz także tego, że podobnie jak francuska gwiazda miała słabość do partnerów z filmowego planu. Nie inaczej było w przypadku Jerzego Zelnika. W "Faraonie" on wcielił się w tytułowego Ramzesa, ona - w fenicką kapłankę Kamę, która miała go uwieść. Granice pomiędzy fabułą filmu a prawdziwym życiem szybko się zatarły - para aktorów nie musiała specjalnie się wysilać, aby pomiędzy Ramzesem a Kamą aż iskrzyło od pożądania. Wystarczyło kilka kręconych w atelier scen, by romans trafił na usta całej ekipy. Pikanterii dodawał mu fakt, że Barbara Brylska nie była wówczas stanu wolnego. W wieku zaledwie 20 lat młoda studentka filmówki zdecydowała się na małżeństwo z mężczyzną, którego poznała jako 17-latka - Janem Borowcem. Nie przeszkadzało to jednak Jerzemu Zelnikowi w tym, by stracić dla niej głowę.
- Niestety to była miłość niezbyt cnotliwa, ponieważ Basia była związana (…). Pamiętam okres, kiedy byłem na pustyni przez pięć miesięcy i marzyłem, że ona tam przyjedzie, choć wiedziałem, że miała sceny tylko w atelier. Oczekiwałem jednak cudu. Tam, na tej pustyni, bardzo się tęskniło za wszystkimi bliskimi, a ja czułem nieprawdopodobny głód Baśki - wspominał po latach aktor. Zelnik utrzymywał, że małżeństwo aktorki istniało już wówczas wyłącznie na papierze, jednak Brylska rozwiodła się dopiero kilka lat później. A romans z tytułowym Faraonem - choć płomienny i skandalizujący - wypalił się niemal równie szybko, jak się zaczął.
Kiedy dzieło Jerzego Kawalerowicza wchodziło na ekrany polskich kin, romans aktorów był już właściwie przeszłością. Para zaliczyła co prawda jeszcze wspólną trasę promocyjną. A ta, jak na ówczesne czasy, była iście królewska - odtwórcy głównych ról udali się m.in. do Brazylii. Ale, jak wspominał Jerzy Zelnik, ich romans wtedy już powoli wygasał. Kością niezgody stała się niechęć Barbary Brylskiej do formalnego zakończenia małżeństwa z Janem Borowcem, ale też fakt, że aktorka miała wówczas co innego na głowie - rolę w "Faraonie" przypłaciła relegowaniem z uczelni. Wszystko przez ówczesne zasady warszawskiej PWST, wedle których studenci i studentki nie mogli występować w komercyjnych produkcjach do momentu uzyskania dyplomu. Brylskiej skreślenie z listy jednak niezbyt zaszkodziło - studia dokończyła w łódzkiej filmówce, która nie miała tak restrykcyjnego prawa, a zdobyta dzięki roli w "Faraonie" sława była nie do przecenienia.
Jerzy Zelnik po latach wspominał, że już gdy angażował się w romans z Barbarą Brylską, miał świadomość, iż ta relacja nie ma raczej zbyt długiej przyszłości. Tymczasem młoda aktorka - wciąż formalnie zamężna - niedługo po tym, jak na planie "Faraona" padł ostatni klaps, rzuciła się w wir następnej przygody. Zarówno zawodowej, bo mowa o roli w niemieckim filmie "Białe wilki", jak i prywatnej. Na planie NRD-owskiego westernu partnerował jej jugosłowiański aktor, Slobodan Dimitrijević. Tych dwoje połączył romans, za sprawą którego Barbara Brylska rozważała nawet emigrację z Polski, co więcej, tym razem zdecydowała się na krok, którego odmówiła Jerzemu Zelnikowi - rozwód z dotychczasowym mężem. Wszystko na nic, bo małżeństwo z Dimitrijeviciem nigdy nie doszło do skutku. Ponoć aktor ugiął się pod naciskami rodziny, która nie chciała, by wiązał się z aktorką.
Rodzinne szczęście - jak wówczas się wydawało - aktorka znalazła dopiero u boku mężczyzny spoza świata show-biznesu, przystojnego ginekologa, Ludwika Kosmali. Niestety, nie od początku wszystko układało się gładko - aktorka straciła dwie pierwsze ciąże. Tym większa była radość pary, kiedy na świecie wreszcie pojawiła się córka, Basia. Dziecko nie pomogło jednak na mężowską zazdrość. Kosmala nijak nie mógł zaakceptować faktu, że jego żona jest bożyszczem mężczyzn, a on - w mniemaniu opinii publicznej - zaledwie dodatkiem do powszechnie podziwianej i odnoszącej sukcesy Brylskiej. Swoją frustrację wyładowywał w najgorszy możliwy sposób - pił, a także zdradzał i poniżał żonę. Wreszcie para zdecydowała się na rozwód. Ale gdy Barbara Brylska mogła na nowo cieszyć się wolnością, wydarzyła się koszmarna tragedia. Jej córka, która po mamie odziedziczyła zarówno urodę, jak i talent aktorski, zginęła w wypadku samochodowym, gdy wracała z planu filmowego.
Tymczasem Jerzy Zelnik pod koniec u lat 60. poznał swoją przyszłą żonę, Urszulę. Przeżyli razem 45 lat - kobieta zmarła w 2014 roku, na skutek rozległego udaru. Zelnik wystąpił w filmach takich jak "Dzieje grzechu", "Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny" i "Psy 2", ale żaden nie przyniósł mu takiej sławy jak nominowany do Oscara w 1967 roku "Faraon". Po latach o aktorze zrobiło się głośno za sprawą kariery politycznej i roli w kontrowersyjnym filmie "Smoleńsk".