Lily Allen to brytyjska wokalistka, która osiągnęła sukces w 2006 roku, gdy jej singiel "Smile" stał się przebojem w Wielkiej Brytanii. W ostatnim czasie głośno zrobiło się o niej za sprawą rzekomego rozstania z aktorem Davidem Harbourem, do którego miało dojść po pięciu latach związku. Teraz Allen ponownie trafiła na pierwsze strony gazet po osobistym wyznaniu. Jak opowiedziała w swoim podcaście "Miss Me?", ma za sobą kilka aborcji, jednak nie jest w stanie dokładnie określić, ile razy decydowała się na zakończenie ciąży.
- Zachodziłam w ciążę cały czas - zaczęła wypowiedź Lily Allen. - Aborcje, miałam ich kilka. Ale nie pamiętam dokładnie ile. Myślę, że może ze cztery albo pięć - dodała wokalistka. Przypomniała również sytuację, gdy otrzymała pieniądze na przeprowadzenie zabiegu. - Pamiętam, że raz zaszłam w ciążę i mężczyzna zapłacił za moją aborcję, myślałam wtedy, że to takie romantyczne - wyznała. Allen zaznaczyła jednak, że od tego czasu zmienił się jej pogląd na tę sytuację. - Dziś już nie uważam, że to było wspaniałomyślne czy romantyczne - podsumowała.
Na wyznanie gwiazdy zareagowała współprowadząca podcast Miquita Oliver, która wyznała, że także ma za sobą pięć aborcji. - Lily, tak się cieszę, że ty możesz to powiedzieć, ja mogę to powiedzieć i nikt nie przyszedł, żeby nas zastrzelić, nie ma oceniania - powiedziała.
Wyznanie Lily Allen na temat aborcji stało się przedmiotem ogromnej dyskusji. Wątek na ten temat założony na portalu Reddit w ciągu niecałej doby zdobył niemal 1,5 tys. komentarzy. Spora część internautów zarzuca wokalistce, że sposób, w jaki mówi o aborcji, to woda na młyn konserwatywnych komentatorów. "W czasach, gdy kraj pierwszego świata jest uwikłany w walkę o prawa do aborcji, nie przyszło jej do głowy, że ta wypowiedź utrwali stereotyp, że aborcja jest stosowana jako środek antykoncepcyjny? Jestem za prawem wyboru (...), ale musimy być ostrożni, gdy mówimy na ten temat, bo ta historia to idealny kąsek dla przeciwników", "Tylko karmi tę starą narrację, że legalizacja aborcji oznacza, że kobiety będą jej używać jako formy antykoncepcji, a nie w ostateczności", "Chwalenie się stosowaniem aborcji jako antykoncepcji nie pomoże osobom będącym za wyborem" - możemy przeczytać.
Nie wszyscy podzielają jednak tę opinię. Sporo osób jest zdania, że wyznanie Lily Allen jest całkowicie normalne i pomoże w normalizowaniu podejścia do aborcji. "Konserwatyści nie zmienią zdania w sprawie kobiet, które 'odpowiedzialnie' dokonują aborcji (co jest mitem). (...) Przestańcie starać się sprawić, żeby aborcja była dla nich strawna, nigdy tak nie będzie", "'Jestem za wyborem, ale...'. Przestańcie już. Jeśli ktoś nie chce być w ciąży, powinien mieć dostęp do procedury, która umożliwia jej zakończenie", "Jej ciało to jej wybór. Nakładanie jakichkolwiek ograniczeń w tej kwestii jest nieludzkie. A to, że ona podchodzi do tego na luzie, tylko podkreśla sedno sprawy" - piszą w komentarzach.
Przypomnijmy, że prawo aborcyjne w Wielkiej Brytanii, skąd pochodzi Lily Allen, różni się od tego w Polsce. W Anglii, Walii i Szkocji aborcja jest legalna do 24. tygodnia ciąży, pod warunkiem że dwóch lekarzy stwierdzi, iż kontynuowanie ciąży stanowi zagrożenie dla zdrowia (fizycznego lub psychicznego) kobiety. W praktyce oznacza to, że aborcja jest dostępna do 24. tygodnia, ponieważ zapis o "zagrożeniu dla zdrowia" można szeroko interpretować. W Irlandii Północnej z kolei aborcja dostępna jest do 12. tygodnia ciąży.
17 czerwca posłowie zagłosowali za zmianą prawa aborcyjnego w Anglii i Walii, aby zapobiec ściganiu kobiet za przerywanie ciąży po 24. tygodniu. Obecnie aborcja jest dozwolona również po tym terminie, ale w konkretnych okolicznościach m.in., gdy zagrożone jest życie matki.