Joanna Racewicz to znana i ceniona dziennikarka informacyjna, która przez lata związana była z TVP. Niestety, praca w Telewizji Polskiej nie była dla niej, kiedy nastała "dobra zmiana".
Dziś nie narzeka, swoje miejsce znalazła w Polsacie, gdzie radzi sobie świetnie. Narzekać może natomiast na to, co dzieje się na jej instaramowym profilu. Raz po raz otrzymuje karygodne komentarze, zdarza się, że czyta, jak ktoś życzy jej śmierci. W rozmowie z Plotkiem wyjaśniła, dlaczego postanowiła powiedzieć "dość".
Kilka dni temu Joanna Racewicz opublikowała na Instagramie post, który poświeciła pani Iwonie, kobiecie, która wypisywała krytyczne komentarze pod jej adresem. Dlaczego dziennikarka zdecydowała się na taki krok?
Komentarz pani Iwony nie jest pierwszy, który publikuję. I wcale nie najgorszy. Byłam już nazywana "s*ką smoleńską", "tępą, sztuczną lalą" czy "pseudoplatformerskim pomiotem". Kilka razy życzono mi śmierci. Na różne sposoby. Wobec tego można spytać, cóż złego jest w napisaniu, że "kiedyś była piękną kobietą, a teraz zrobiła sobie krzywdę"? Można to uznać za opinię, prawda? Może i można, ale, po pierwsze, nie prosiłam o nią, po drugie, wygłasza ją kobieta, która mnie nie zna i nigdy w życiu nie widziała "na żywo", po trzecie wreszcie, pani Iwona w dyskusji z drugą obserwującą mnie kobietą stwierdziła, że "zawsze mówi to, co myśli, w oczy, jeśli ma okazję".
Joanna Racewicz postanowiła więc stworzyć taką okazję, proponując wspomnianej hejterce spotkanie w kawiarni.
Powiedziałam: Sprawdzam. Zaprosiłam panią na kawę, żeby mogła osobiście zrobić to, co zrobiła na moim profilu. Bardzo byłam ciekawa, czy podejmie rękawicę. Coś mi mówiło, że stchórzy, bo internetowi "szczekacze" są odważni zwykle wtedy, gdy ich nie widać. Wezwani do tablicy podkulają ogony. Tak było i tym razem. Zresztą ta pani nie jest hejterką w czystej postaci. To raczej "jaderka". Taki termin przyszedł mi do głowy na określenie osób, które uwielbiają strzykać jadem, złośliwością, krytyką i kalumnią – szczególnie pod adresem innych kobiet.
Choć Joanna Racewicz, jak wspominaliśmy wyżej, związana jest z mediami od lat, nie jest przyzwyczajona do chamstwa i karygodnych hejtów.
Przyzwyczaiłam się do krytyki, to część mojej pracy, ale do hejtu i obrzucania błotem nie. I nigdy się nie przyzwyczaję. Poza tym chętnie wysłucham opinii dotyczącej mojej pracy, ostatniej książki, albo programu, który poprowadziłam. Bardzo proszę. Krytykanci zazwyczaj nie wykraczają poza: "jak ona się nabotoksowała", "ile operacji plastycznych zrobiła", oraz "nie potrafi się starzeć z godnością". Poziom magla. Napisanie takiego "pasztetu" nie wymaga kompetencji, ani wiedzy. Ot, siadasz do kompa i bezrefleksyjnie tłuczesz w drugiego człowieka jak w bęben. Co innego, gdy trzeba odnieść się do polityki, Kościoła czy wojny w Ukrainie. Tu zdecydowanie mniej jest chętnych.
Gwiazda zdaje sobie sprawę, że każdy hejter czuje się w sieci jako anonimowa osoba. Mimo to Joanna Racewicz nie chce przechodzić obok tego obojętnie.
Hejterzy czują się bezkarni właśnie dlatego, że są anonimowi. Nie ma mojej zgody na nienawiść w sieci, ani na ukrywanie się za węgłem własnego peceta. Milczenie jest przyzwoleniem. Oczywiście można powiedzieć: "nie przejmuj się, machnij ręką. To frustratka, albo frustrat, z nieudanym życiem, bez perspektyw, szczęścia i nadziei. Przecież rani tylko ten, który sam jest zraniony, obraża ten, który jest poniżany." Fakt. Tylko, proszę, to powiedzieć matkom nastolatków, które do mnie piszą. Przerażone, zrozpaczone, bezsilne.
Prezenterka postanowiła przytoczyć jedną z wiadomości, jaką otrzymała od bezsilnej matki nastolatki Julii.
"Co zrobić, pani Joasiu. Julka zamknęła się w pokoju, nie chce słyszeć o wakacjach, wyjeździe, o wyjściu na podwórko. Jest chora, przytyła i dziewczyny z osiedla zrobiły z jej życia piekło". Takich sygnałów jest wiele. Każdy zna przypadki osób, także medialnych, których fala "niewinnej krytyki" zamknęła w czterech ścianach jak w klatce. A zaraz potem rzuciła na pożarcie depresji tak, jak rzuca się kawał mięsa wygłodniałej bestii. Powtórzę: milczenie jest przyzwoleniem, zgodą. Tysiąc tragedii dzieje się właśnie dlatego, że nikt nie reaguje. Każda tragedia zaczyna się od mowy nienawiści i pogardy. Mamy wolność słowa, to prawda. Tylko że ona kończy się tam, gdzie zaczyna się krzywda drugiego człowieka. To dlatego postanowiłam nie odpuszczać. Liczę, że choć jedna osoba się zawaha przed wtargnięciem z buciorami w życie drugiego człowieka. Może zadrży ręka nad klawiaturą przed wysmażeniem czegoś, czego nie da się już cofnąć. Wierzę, że można żyć własnym życiem, bez oceniania kogokolwiek.
Oczywiście Joanna Racewicz nie jest jedyną osobą publiczną, którą dotyka tego typu problem. Podobnie jak dziennikarka reagują od dłuższego czasu Joanna Koroniewska czy Katarzyna Skrzynecka.