O Jodie Turner-Smith w ostatnich tygodniach pisano naprawdę sporo. Jakiś czas temu platforma Netflix poinformowała, że aktorka zagra główną postać (dokładnie elfkę) w prequelu serialu "Wiedźmin". Części widzom ten pomysł się nie spodobał, a jako powód niezadowolenia podawali fakt, że "nie ma czarnoskórych elfów". Na szczęście produkcja Netfliksa szybko ucięła te argumenty, odpowiadając, że "na świecie nie istnieją żadne elfy". Okazuje się, że nowa rola, w którą zaangażowano aktorkę znów wywołała podobne emocje. Jodie Turner-Smith zagra bowiem Annę Boleyn.
Na wstępie warto wspomnieć, że Anna Boleyn była drugą żoną króla Henryka VIII Tudora, która potem została królową. Nie bez powodu uważana jest z jedną z "najsłynniejszych kobiet w historii Anglii". Wszystko za sprawą jej śmierci (Anna została ścięta na szafocie) i konfliktu z patriarchalnym społeczeństwem.
Nic więc dziwnego, że wytwórnie filmowe chętnie opisują i ekranizują losy tej niezwykłej kobiety. Jednak kiedy internauci usłyszeli o obsadzeniu popularnej aktorki w produkcji, na nowo rozpoczęła się burza w sieci. Twierdzą, że Jodie Turner-Smith znacznie różni się od wizerunku uwiecznionego, chociażby na obrazach. Szybko zarzucili produkcji nadmierną poprawność polityczną i to, że nie trzyma się wydarzeń w historii.
Czekam aż biały aktor zagra główną rolę w filmie o Martinie Lutheru Kingu.
Średniowiecze przewraca się w grobie - komentowali.
Niestety większość z osób krytykujących zapomniała o najważniejszej kwestii. Jeszcze zanim Jodie Turner-Smith została wybrana główną aktorką, produkcja zapowiedziała, że chce, aby ten film znacznie różnił się od tych, które znamy. Ma łamać konwencje i schematy.
Warto zaznaczyć, że w końcu niezależnie od tego, jaki aktor bądź aktorka zostanie wybrana przez produkcję, kolor skóry nie ma żadnego znaczenia. W końcu liczą się umiejętności aktorskie, których Jodie Turner-Smith ma aż nadto.