Dziewczyna zjawisko. Powalająca w "American Hustle" jako histeryczna, trudna i nieokiełznana żona głównego bohatera, granego przez Christiana Bale'a. Scenę, w której z furią sprząta dom i śpiewa "Live and let die" mogłabym oglądać raz po raz przez tydzień, nie nudzi się. Mam do niej tak żenującą słabość, że nie ma w ogóle sensu, bym próbowała odnieść się do jej umiejętności aktorskich, bo możliwe, że nie jestem obiektywna... Ale z drugiej strony, na jej punkcie oszalał cały świat. Zlepki jej wypowiedzi, zabawne sytuacje z wywiadów - filmiki o tej treści biją rekordy oglądalności.
Jennifer Lawrence w "American Hustle" / fot. Francois Duhamel (AP Photo/Sony - Columbia Pictures)
Jest urocza, naturalna, jakaś taka prawdziwsza niż prawdziwa. I, wszystko wskazuje na to, że także piekielnie bystra i inteligentna. Nieważne, czy gra w kinie czysto rozrywkowym (kolejne części "Igrzysk śmierci" czy "X-meni") czy w bardziej ambitnym repertuarze ("Granice miłości", "Do szpiku kości", "Poradnik pozytywnego myślenia") - przyciąga spojrzenie, skupia uwagę. Utrzymuje się na fali od kilku lat. Jako 19-latka zdobyła nominację do Oscara za bardzo dojrzałą, mocną rolę w filmie "Do szpiku kości". Dwa lata później zgarnęła statuetkę za "Poradnik pozytywnego myślenia", łapiąc zająca podczas wchodzenia na scenę, co zjednało jej tych, co jeszcze wątpili. Jej spontaniczne i zabawne wypowiedzi, niesamowicie ekspresyjna mimika i zdrowy (deklarowany, oby prawdziwy) dystans do swojego ciała i urody sprawiają, że cały świat trzyma kciuki za jej Oscara w tym roku.
Podoba mi się dezynwoltura, z jaką wygrywa sobie postać Richiego DiMaso w "American Hustle". Warto ten film obejrzeć z wielu poważnych powodów, ale jest też jeden niepoważny, ale bardzo solidny: po to, by zobaczyć Bradleya w lokach. A tak zupełnie serio - niezły z niego aktor, choć otarł się o role mniej poważne, mógł w nich ugrzęznąć, ale na szczęście poszybował wyżej. Grał w "Kobiety pragną bardziej", "Wszystko o Stevenie" (Złota Malina do spółki z Sandrą Bullock!), "Walentynkach". Dodam jeszcze, że debiutował gościnnie w serialu "Seks w wielkim mieście".
Bradley Cooper i Christian Bale w "American Hustle" / fot. Francois Duhamel
Dobra, a teraz powoli idziemy w stronę poważniejszych ról (nie ubliżając wyżej wymienionym filmom i serialowi - ale, umówmy się, nie były to sceny do aktorskich popisów). Zaistniał dla szerokiej publiczności dzięki roli w filmie "Kac Vegas" i kolejnym częściom tej naprawdę zabawnej męskiej komedii. Nominowany do Oscara w zeszłym roku za "Poradnik pozytywnego myślenia", w tym roku raczej przepadnie wśród konkurentów, ale wyraźnie jest na fali wznoszącej - nominacja rok po roku? To naprawdę spory sukces.
To pierwsza nominacja do Oscara w karierze tej żywiołowej, zabawnej Brytyjki. Jest cenioną aktorką teatralną. W filmie "Blue Jasmine" wciela się w postać siostry głównej bohaterki - jej totalne przeciwieństwo: Ginger jest pogodzona ze swoim losem, zadowolona z tego, co niesie jej życie, radosna i szczęśliwa. Mimo iż nie doświadczyła luksusów i raczej mogłaby chować sporą urazę do Jasmine, przyjmuje ją z szeroko otwartymi ramionami do swego domu, gdy ta wylatuje z życiowego zakrętu i jest mocno poturbowana.
Sally Hawkins w "Blue Jasmine" / REPORTER/Moviestore Collection
Sally Hawkins zagrała w trzech świetnych filmach brytyjskiego mistrza Mike'a Leigh: "Wszystko albo nic", "Vera Drake" i "Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia". Ten ostatni - jej urocza interpretacja niezrażonej niczym, radosnej Poppy - przyniósł jej uznanie i sporo filmowych nagród. Ja bardzo ją lubię za niewielką rolę w "Nie opuszczaj mnie" i występ w "Śnie Kassandry" Woody'ego Allena. Z jej charakterystyczną urodą myślę, że ma szansę na wiele ciekawych ról. Czy ma szansę na Oscara w tym roku? Raczej nie.
Przepraszam, ale muszę użyć tego sformułowania, świadoma jego niezręcznej dwuznaczności: czarny koń tych Oscarów. Jego rola dowódcy somalijskich piratów w filmie "Kapitan Phillips" jest mocna i zapada w pamięć. To jego debiut aktorski (i od razu nominacja do Oscara, brawo!), a dodatkowym podgrzewaczem całej tej sytuacji jest fakt, że Barkhad Abdi nie miał nigdy nic z aktorstwem wspólnego.
Barkhad Abdi w "Kapitanie Philipsie" / AP/FOTOLINK/Sony - Columbia Pictures
Wcześniej pracował jako kierowca taksówki i limuzyn. Ponoć na castingu do roli przekonywał, że pływał kiedyś w pirackich załogach, ale to prawdopodobnie tylko plotka. Jakby nie było, przekonał do siebie Paula Greengrassa, który powierzył mu rolę obok Toma Hanksa. Nie zdziwię się, gdy wyczytają jego nazwisko, bo to wszystko razem układa się w historię, jaką Hollywood lubi (co prawda raczej pokazywać w filmach, ale kto wie?).
Zgryźliwa i złośliwa, stale zrzędząca, ale kochająca męża (co widać w subtelnych, pięknie zagranych drobnych gestach) Kate Grant z "Nebraski" to niezwykle ciekawa postać. Nie tak wiele jest jej na ekranie, a wiemy, że ta mikra starsza pani ma w sobie ogromną siłę. Z Brucem Dernem tworzy godny zapamiętania duet.
Dennis McCoig, June Squibb i Bruce Dern w filmie "Nebraska" / fot. Merie W. Wallace (AP Photo/Paramount Pictures, Merie W. Wallace)
Co ciekawe, June Squibb zadebiutowała w filmie będąc sześćdziesięciolatką - zagrała w filmie Woody?ego Allena pod tytułem "Alicja". Później pojawiła się w kilkunastu filmach, z których najbardziej znane to: "Zapach kobiety", "Joe Black", "Wiek niewinności" czy poprzedni obraz reżysera "Nebraski" Alexandra Payne'a "Schmidt". Za rolę Kate Grant dostała już kilka filmowych nagród i ponad trzydzieści nominacji do różnych nagród, co dowodzi, że na wielki sukces nigdy nie jest za późno!
Czy można traktować poważnie aktora, który grywa w filmach takich jak: "40-letni prawiczek", "Babcisynek", "Supersamiec?, "Wpadka" czy "Facet do dziecka"? Można, pod warunkiem, że ktoś (w tym przypadku Bennett Miller, reżyser świetnego "Capote") zdecyduje się obsadzić go w poważniejszej roli, która na dodatek przyniesie mu nominację do Oscara.
Jonah Hill w "Wilku z Wall Street / IMAGE SUPPLIED BY CAPITAL PICTURES/EAST NEWS/CAP/NFS
Jonah Hill pojawił się w 2011 roku w filmie "Moneyball" i, ku sporemu zaskoczeniu świata filmu, trafił do piątki nominowanych za rolę drugoplanową - prosto pomiędzy takich aktorów jak: Christopher Plummer, Kenneth Branagh, Max von Sydon i Nick Nolte. Nieźle jak na chłopca z głupawych komedyjek? Zagrał potem epizodyczną rolę u Quentina Tarantino w "Django" i idąc już za ciosem - u Martina Scorsese w "Wilku z Wall Street". Przyszło mu tam co prawda pokazać to i owo, ale także całkiem niezły talent aktorski. No i zdobył drugą nominację! On nas jeszcze nie jeden raz zaskoczy. Choć raczej nie wygraną w tym roku.
Jej rola w filmie "Sierpień w hrabstwie Osage" to majstersztyk. Buduje swoją postać z mikrodetali, a sprawia, że wiemy o tej kobiecie zaskakująco wiele. Nikt nie wygląda tak poruszająco pięknie z dwucentymetrowym odrostem! Julii nie można nie kochać - najszerszy (i zdaje się zarazem najszczerszy) uśmiech w Hollywood jest jej znakiem rozpoznawalnym od początku kariery. "Stalowe magnolie", "Pretty Woman", "Sypiając z wrogiem", "Raport pelikana" - są ludzie, którzy znają te filmy na pamięć, a jestem pewna, że i Wy znacie je doskonale.
Julia Roberts, Meryl Streep i Julianne Nicholson w "Sierpniu w hrabstwie Osage" / fot. CLAIRE FOLGER
Ja uwielbiam ją przede wszystkim za rolę w filmie "Bliżej", ale także za występ w dwóch częściach "Ocean's...", za "Mary Reilly", "Notting Hill", "Jedz, módl się i kochaj". W zasadzie za każdą rolę chyba... Trzynaście lat temu dostała Oscara za tytułową rolę w "Erin Brockovich", wcześniej nominowana była za "Stalowe magnolie" i "Pretty Woman". Dopuściła się skandalu kilkanaście lat temu, sięgając po cudzego męża, ale potem urodziła mu śliczne bliźniaki ( później jeszcze jednego syna) i świat jej szybko wybaczył. Mimo mojej szczerej miłości do Jennifer Lawrence, to Julia powinna opuścić galę ze złotym Oscarem w dłoni. Ale pewnie tak się nie stanie. Smutek.
W moim odczuciu wielki faworyt tegorocznych Oscarów. Jego rola Rayon w "Witaj w klubie" jest świetna. Nie pierwszy raz wspominam w tym zestawieniu, że wielkim i wartym docenienia dla mnie atutem jest zagranie postaci, która łatwo mogłaby popaść w śmieszność i przejaskrawienie - tak, byśmy jednak wierzyli w jej wiarygodność. Jako umierający na AIDS transwestyta, Jared Leto jest niezwykły.
Jared Leto i Matthew McConaughey w "Witaj w klubie" / REPORTER/Moviestore Collection/face to face
Przecieram oczy ze zdumienia, ilekroć dociera do mnie, że Jared ma 42 lata, bo jego aparycja zupełnie tego nie zdradza (zazdrość!), za to dorobek już jak najbardziej. Niezapomniany Harry z "Requiem dla snu", świetny w "Mr Nobody". Zaistniał rolą w serialu "Moje tak zwane życie", dostał potem kilka propozycji, niektóre odrzucił (np. w "Krzyku"), inne przyjął (np. w horrorze "Ulice strachu"). Szybko jednak doszedł do wniosku, że woli grywać mniej, a ambitniej. Niewielkie, ale dobre role w takich filmach jak "Cienka czerwona linia", "Przerwana lekcja muzyki", "American Psycho" czy, mój ulubiony - "Podziemny krąg" ugruntowały jego pozycję ciekawego aktora. Jest wokalistą i gitarzystą w docenianym, interesującym zespole 30 Seconds to Mars.
Piękna, posągowa Lupita stała się przyczynkiem do dyskusji o tym, czy Akademia nie lekceważy ciemnoskórych aktorek. Po pierwsze - jeszcze nikt jej nie zlekceważył, jeśli już, to wszystko przed nami. Nie zapominajmy, że za rolę Patsey w filmie "Zniewolony. 12 Years a Slave" Lupita została nominowana do niemal 40 nagród, z czego dostała już 20! A jest to jej debiut, więc chyba jakiekolwiek dyskuje o lekceważeniu tu kogokolwiek można włożyć między bajki.
Lupita Nyong'o i Chiwetel Ejiofor w "Zniewolonym" / FOX SEARCHLIGHT / EVERETT COLLECTION/EAST NEWS/Francois Duhamel
Jej rola jest dramatyczna, subtelnie zagrana, bolesna. Atutem jej postaci jest niewinna uroda i milczące przyzwolenie, z jakim poddaje się okrucieństwu, które ją spotyka. Coś niezwykłego ma w oczach ta aktorka - niby początkująca, a nie dajmy się zwieść - 31-letnia. Oscar niewątpliwie otworzyłby jej drzwi do lepszych ról. Więc trochę jej go życzę, a trochę liczę, że nominacja sama w sobie już sporo jej ułatwi.
Gdybym to ja przyznawała Oscary i kierowała się zupełnie innymi kryteriami niż gra aktorska, Fassbender miałby już półkę pełną tych nagród. Ale odrobina powagi, nie o tym przecież chciałam pisać... Nie mogę pojąć braku nominacji za "Wstyd", Akademia powinna się wstydzić. Nie mówiąc już o jego roli w "Głodzie". Te dwa filmy i tegoroczny "Zniewolony. 12 Years a Slave" to efekty reżyserskiego talentu Steve?a McQueena. Zresztą efekty współpracy obu panów są imponujące, choć to zaledwie trzy tytułu (ale jakie!).
Micheal Fassbender i Sarah Paulson w "Zniewolonym" / FOX SEARCHLIGHT / EVERETT COLLECTION/EAST NEWS/Francois Duhamel
Fassbender jako Edwin Epps w "Zniewolonym", okrutny, wręcz psychopatyczny pan na włościach, wyżywający się na swoich niewolnikach i znęcający się nad niewolnicami, także wykorzystujący je seksualnie - jest szokująco wiarygodny. Stanowi też niezwykły kontrapunkt dla grającego główną rolę Chiwetela Ejiofora, który jest za to bardzo stonowany, wręcz wycofany, oszczędny w gestach. Wcześniej Fassbender pojawił się w kilku głośnych filmach, m.in. "Bękartach wojny" Quentina Tarantino, "Niebezpiecznej metodzie" Davida Kronenberga czy "Adwokacie" Ridleya Scotta. Ja jestem wielką fanką innego filmu tego ostatniego reżysera, a konkretnie roli Fassbendera: androida Davida, w którego wcielił się w "Prometeuszu". Strach przypominać, ale rozgłos przyniosła mu rola upadłego anioła w serialu dla młodzieży "Klątwa upadłych aniołów". Zapomnijmy.