Początkową część programu zdominowali młodzi uczestnicy. Pierwszy z nich, Jakub Szyperski, ma 14 lat.
Pierwsza próba nie wypadła jednak szczególnie pomyślnie dla młodego śpiewaka. Wykonanie utworu "Halo" Beyonce podzieliło opinie jurorów na pół. Zgodnie z zasadami Jakub otrzymał drugą szansę i nie zmarnował jej. "If you don't know me by now" zapewniło mu udział w następnym etapie programu.
Szesnastoletnia Aleksandra Pęczek z Opoczna nie musiała się powtarzać. Od razu zdobyła przychylność całej czwórki sędziowskiej.
Najciekawiej wypadł jednak Jakub Kowaliszyn. Dziesięcioletni perkusista walił w bębny jak zawodowiec, a na gitarze akompaniował mu starszy kolega z zespołu. Zaprezentowali autorski, metalowy utwór, który pozwolił chłopcu na pokazanie pełni swoich możliwości.
Gdy na scenie pojawił się kolejny zespół, na twarzy Adama Sztaby pojawił się szeroki uśmiech.
Panowie faktycznie wyglądali jak AC/DC. Chcąc złożyć hołd swoim idolom, zadbali o odpowiednie fryzury i ubiory charakterystyczne dla poszczególnych członków legendarnego zespołu. Swój skład nazwali DC/AC.
Panowie zostali jednak zmuszeni do pokazania pełni swoich możliwości dużo wcześniej. Ich wykonanie "Moneytalks" rozczarowało Wojtka Łozowskiego i Korę. Ta druga nie zostawiła na nich suchej nitki.
Zespół otrzymał jednak drugą szansę. Wykonał "I feel good" z repertuaru Jamesa Browna. Mocne, rockowe wykonanie przekonało wszystkich oceniających.
Czwarty casting pozwolił się pokazać grupom, które łączą rockandrolla z wpływami muzyki tradycyjnej. Pierwszym zespołem tego typu był polsko-brytyjski Teddy Jr. Chociaż Adam Sztaba wybrzydzał, że słyszał taką muzykę już setki razy, reszta składu sędziowskiego była zdecydowanie na tak.
Zespół Lemon upowszechnia kulturę łemkowską, z której wywodzi się dwóch muzyków grupy. Bardzo emocjonalne wykonanie piosenki miłosnej w obcym języku zachwyciło jury.
Skład Klezmafour postawił na muzykę klezmerską. Zespół, który rok temu koncertował w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, jest kompletnie nieznany w Polsce. Może zmieni się to dzięki docenieniu przez jurorów muzycznego show?
Jednym z najciekawszych składów, które pojawiły się w odcinku, był warszawski November Collective. Barwna grupa liczyła sobie kilkunastu członków, z których większość była niepełnosprawna. Zapytany o rodowód zespołu, wokalista wyjaśnił:
Wyjawił także dewizę zespołu.
Grupa zaprezentowała oryginalny utwór w stylu reggae. Po jego zakończeniu, gdy jurorzy zastanawiali się nad werdyktem, jeden z członków grupy wyciągnął transparent z napisem "Must be the LUZIK."
Oceniający byli zachwyceni występem November Collective.
Kora, duża fanka reggae, też bardzo chwaliła skład. Ku jej zaskoczeniu, jeden z członków zespołu zbliżył się do niej w asyście wokalisty, i wręczył jej prezent. Okazała się nim być ręcznie wykonana broszka z kory drzewa. Wyraźnie wzruszona jurorka od razu przypięła ją sobie do bluzki.
Najmocniejszym momentem wczorajszego odcinka "Must be the music" był jednak występ 22-letniego Sebastiana Białka. Pochodzący z Czechowic-Dziedzic raper postanowił wykorzystać udział w programie, aby nagłośnić sprawę dyskryminacji ojców przez sądy rodzinne. Wyszedł na scenę w koszulce z odpowiednim napisem.
Rapowy utwór Biały zadedykował swojemu synkowi, którego może widywać tylko co drugi weekend. Odniósł się także do zachowania matki dziecka.
Bardzo emocjonalna historia ojca walczącego o prawa do opieki nad małym synem wyraźnie podziałała na jurorów. Kora słuchała z zamkniętymi oczami. Łozo tez był wyraźnie poruszony.
Chociaż rap Białego nie był najlepszy technicznie, oceniający przyznali mu cztery głosy na tak i długo bili brawo po występie. Cała sala nagrodziła rapera owacjami na stojąco.
Raper był szczerze dotknięty opinią jurorów i zachowaniem widzów w studio.
Oczywiście W programie nie mogło też zabraknąć słabszych występów. Najbardziej jaskrawym przykładem był "Zegarmistrz światła" w wykonaniu Krzysztofa Rydzelewskiego z Warszawy. Uczestnik na co dzień pracuje jako księgowy, ale do "Must be the music" przygotował specjalny kostium i makijaż. Początkowo zaintrygowani jego stylem jurorzy szybko ochłonęli, gdy usłyszeli śpiew uczestnika.
Szczęścia w programie nie znalazła także żeńska grupa wokalna Vivo. Siedmioosobowa drużyna wykonała "Parostatek" Krzysztofa Krawczyka.
Tym razem najwięcej do powiedzenia miała Elżbieta Zapendowska.
Wyraźnie zaskoczone chłodnym przyjęciem członkinie Vivo dały upust swoim emocjom za kulisami.