Jeszcze kilka miesięcy temu jego nazwisko było znane jedynie w kręgach znawców gastronomii, jednak dziś, ten sympatyczny i skromny Francuz, szef kuchni w cenionej warszawskiej restauracji Bistro de Paris, stał się ulubieńcem nie tylko miłośników wyśmienitej kuchni. Michel Moran, dawniej anonimowy kucharz, a dziś medialna gwiazda - wszystko za sprawą programu MasterChef, którego jest jurorem.
Trzeba wiedzieć, że Michel do swoich obowiązków podchodzi bardzo poważnie, szczególnie do tych szefa kuchni. Restauracja Bistro de Paris to jego oczko w głowie. Moran nie kryje się w kuchni, chodzi po swojej restauracji, rozmawia z gośćmi, zbiera ich uwagi, ale nie tylko:
Tryb pracy przy MasterChefie uniemożliwia codzienne doglądanie restauracji. Jednak i dla niej program przyniósł pozytywne skutki.
MasterChef zmienił też wielkiego szefa kuchni i to dosłownie.
Tak jak po "Tańcu z gwiazdami" wszyscy Polacy zapałali gorącą miłością do pląsów na parkiecie, tak MasterChef uczynił nas znacznie bardziej świadomym klientami.
Takie odpowiedzialne podejście podejście szefa kuchni do swojej klienteli to, jak uczą nas "Kuchenne rewolucje", nadal rzadkość w Polsce. Michel jednak wysokie standardy przeniósł do nas z Zachodu. Jednak za jego podejście odpowiadają nie tylko kwalifikacje, lecz także coś co można by nazwać: powołaniem.
Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że Michel gotuje praktycznie od zawsze. Swoje pierwsze kuchenne doświadczenia zbierał już jako mały chłopiec, niekoniecznie z dobrym skutkiem.
Kolejne doświadczenia zbierał już pod okiem profesjonalistów. Jak czytamy na oficjalnej stronie programu MasterChef, Moran od początku wiązał swoją przyszłość z gastronomią. Kształcić się w tym kierunku zaczął w wieku 14 lat.
Potem było już tylko lepiej. Pracował pod okiem największych mistrzów, w najlepszych restauracjach w całej Europie. Jak czytamy w jego życiorysie na stronie programu, Michel Moran gotował w kuchni jednej z najstarszych paryskich restauracji Auberge du Vert Galant, jak również w szwajcarskim hotelu La Reserve oraz w pięciogwiazdkowym hotelu Beau Rivage w Genewie.
Znakomite dania przyrządzał także w ekskluzywnym klubie Griffings, Erno's Bistro (odznaczonym gwiazdką Michelina) w Niemczech oraz w cenionej restauracji La Lorraine, a potem w luksusowym lokalu Mosconi. Dwie ostatnie znajdują się w Luksemburgu. Do tego kraju Moran ma duży sentyment. Tam bowiem poznał swoją żonę Halinę, Polkę.
Jak podaje TVN to właśnie w Luksemburgu Moran poznał swoją żonę. Od tej pory już razem przemierzali kolejne europejskie kraje. Jednak Halinę cały czas ciągnęło do Polski.
Na początku Moran miał podpisaną umowę jedynie na rok, na taki okres początkowo para była zdecydowana zostać w Polsce.
Jednak 10 lat temu, nawet tak zdolnemu kucharzowi jak Moran, nie było łatwo znaleźć pracy w Polsce, która nie miała jeszcze wówczas rozwiniętej infrastruktury gastronomicznej. Dopiero w stolicy go zatrudniono.
Do La Boheme Moran wniósł powiew świeżego powietrza. Swoją ciężką pracą i umiejętnościami zbudował restauracji markę. Jak podaje blogerka FroAsia z Fro.blox.pl, po odejściu Michela lokal zaczął świecić pustkami. Wielbiciele kuchni jurora MasterChefa odnaleźli go w Bistro de Paris, którego jest właścicielem już od 8 lat. Wiedzie mu się dobrze. Czy może jednak być inaczej skoro surowy recenzent "Gazety Wyborczej" Maciej Nowak napisał o nim tak:
Brak pracy to nie jedyny problem, z którym musiał zmierzyć się Michel Moran po przyjeździe do Polski. Kolejną barierą był język polski, który, jak wszyscy wiemy, nie należy do najłatwiejszych. Jednak czego nie robi się z miłości - języka uczyła go bowiem ukochana żona Halina.
Jednak mimo 11 lat spędzonych w Polce język Morana pozostawia sporo do życzenia. Słynny kucharz często zalicza różne językowe wpadki...
Po medialnym sukcesie Joanny Krupy i Michela Morana można śmiało wysnuć wniosek, że my, Polacy uwielbiamy, jak ktoś mówi, a właściwie stara się posługiwać polszczyzną. Niewielu obcokrajowców decyduje się na naukę naszej mowy ojczystej, może więc dlatego jakikolwiek wysiłek zagranicznego gościa, przyjmujemy z takim entuzjazmem.
Dzięki jednak tym sympatycznym lapsusom Moran skradł serca tysiąca Polaków. Jego słynny zwrot "ten dań" albo powiedzenie "oddaj fartucha!" (stworzono nawet koszulki z takim nadrukiem) stały się hitami internetu. A co na to sam twórca?
Można byłoby podejrzewać, że to TVN wyreżyserował Morana i jego teksty z programu. Jednak specyficzny akcent i błędy to dzieło samego szefa kuchni.
Jednak nie tylko rodzaj rzeczownika "danie" stanowi problem dla sympatycznego Michela.
Choć Michel Moran nie może ubiegać się o tytuł złotoustego, to i tak laur zwycięstwa mu się należy: za wizerunek medialny, jaki sobie stworzył. Rzadko kiedy nowa twarz telewizji, kina, internetu budzi tak bezsprzecznie pozytywne opinie. Michel doświadcza ich niejednokrotnie, nawet w życiu codziennym.
Za potwierdzenie tej wypowiedzi mogą służyć komentarze, jakie można przeczytać na stronie programu.
Format "MasterChef" był już wcześniej znany Michelowi.
Wiedział też więc, na co się decyduje. Jednak jeszcze na początku tego roku Michel nie widział się w roli telewizyjnej gwiazdy. Wydawało mu się niemożliwe połączenie dwóch funkcji - kucharza i celebryty.
Co jednak skusiło go jurorowania w polskim MasterChefie? Jak wyznał Marcinowi Prokopowi i Dorocie Wellman w DDTVN, chodziło o świeżą krew...
A czy MasterChef spełnił oczekiwania Michela? Czy teraz faktycznie Polacy bojowo walczą na noże i widelce w domowych kuchniach? To może ocenić każdy z nas indywidualnie. Natomiast Michel Moran powiedział nam, że wiele rzeczy na planie go zaskoczyło. Jednak największym szokiem byli sami kucharze.
Michel Moran w DDTVN przyznał, że choć od 11 lat mieszka w Polsce, to jednak serce nadal ma we Francji. Jednak zupełnie inaczej sprawa wygląda, jeśli chodzi o naszą narodową kuchnię.
Także więc i w naszym polskim menu znajdują się pozycje, które ocenia bardzo wysoko.
Jednak to nie wszystko.
Szczególną sympatią Michela cieszy się żurek, którym w Polsce często leczy się kaca. Jaki sposób mają na "syndrom dnia następnego" Francuzi?
Moran spróbował też potraw, które z reguły stanowią postrach dla obcokrajowców.
Nieco mniej entuzjazmu miał do czerniny, czyli zupy z krwi...
Na myśl o tej legendarnej zupie wielu Polakom jeży się włos na głowie, u Morana natomiast podobną reakcje wywołują.... buraki!
Do niedawna na czarnej liście Morana był także kompot! Spróbował go dopiero na antenie DDTVN.
Nie wyglądał jednak na zachwyconego.
wbf/kapif/mat. prasowe
EastNews
East News/Kapif