Niedawno Johnny Depp skarżył się w mediach na bojkot amerykańskiego środowiska filmowego. Po artykułach "The Sun" opisujących go jako "damskiego boksera" aktor stracił dobre imię, a studio Warner Bros zażądało jego rezygnacji z udziału w niektórych filmowych przedsięwzięciach.
Źródłem problemów Johhny'ego Deppa jest jego konflikt z byłą żoną Amber Heard. W wywiadzie, jakiego udzielił aktor Januszowi Wróblewskiemu dla tygodnika "Polityka" został zapytany o sądową batalię. Gwiazdor nie zgadza się ze zdaniem brytyjskiego sądu, który uznał, że prasa miała prawo pisać o nim jako o "żonobijcy". Ocenia werdykt jako surrealistyczny i twierdzi, że nie jest sprawcą fizycznego i psychicznego znęcania się. Uważa, że cała sprawa jest zaplanowanym oszustwem.
Wspomniał też o kwestii prawdomówności Amber Heard. Jeden z wątków ich konfliktu dotyczy pieniędzy, które była żona otrzymała w porozumieniu rozwodowym i zgodziła się je przeznaczyć na cele charytatywne, a tego prawdopodobnie nie zrobiła. Siedem milionów zdaniem Deppa nigdy nie trafiło do American Civil Liberties Union ani do szpitala dziecięcego w Los Angeles, choć od rozwodu pary minęło już pięć lat.
W tygodniku "Polityka" Johnny Depp odniósł się także do sprawy bojkotu hollywoodzkiego środowiska. Z bólem stwierdził, że został niesprawiedliwie oceniony.
Aktorów traktują jak towar. A ja zostałem uznany za szczególnie niebezpieczny produkt, bo psuję rzekomo dobry wizerunek studiów filmowych. Nigdy się z tym nie pogodzę - powiedział dla "Polityki".
Uważa, że nie zaczekano na rozwiązanie sprawy i osądzono go z góry.