Mężczyzna, którego Amy Winehouse zaatakowała podczas koncertu w Glastonbury, nie jest specjalnie tym faktem zbulwersowany, pomimo że oberwało mu się niesłusznie.
Amy zeszła ze sceny podczas koncertu, na który przybyło podobno aż 75 tysięcy fanów wokalistki, i przechadzała się wzdłuż barierek oddzielających ją od publiczności. W pewnym momencie piosenkarka odwróciła się w kierunku jednego z fanów i uderzyła go dwukrotnie w twarz , po czym ochrona odprowadziła ją na scenę.
Organizator festiwalu Michael Eavis i przedstawiciel prasowy Amy szybko wytłumaczyli całą sytuację, twierdząc, że Amy straciła zimną krew tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś próbował ją obmacać i ciągnął ją za włosy.
Tymczasem James Gostelow (25 lat), mężczyzna, który poczuł na własnej twarzy gniew wokalistki twierdzi, że Amy przywaliła nie tej osobie co trzeba . Mężczyzna powiedział prasie:
Zobaczyłem, jak ktoś stojący za mną rzucił czapkę, która uderzyła w głowę Amy. Ona spojrzała w moją stronę, zobaczyła, że się na nią patrzę i przywaliła mi z łokcia. Najpierw dostałem w czoło, a potem ktoś zawołał coś zza moich pleców, więc ponownie dostałem ja.
Gostelow cieszy się jednakże z wybuchu gwiazdy i nie zamierza składać żadnej skargi:
Cieszę się, że udało mi się ją zobaczyć z bliska. Nie każdy może się pochwalić, że został uderzony przez Amy Winehouse. Powinienem pewnie podziękować osobie, która rzuciła tą czapkę.
Nieczęsto zdarza się, żeby osoba pobita cieszyła się z tego faktu i pewnie najchętniej by się dała pobić ponownie. Pewnie jeszcze zakonserwuje sobie tego siniaka na wieczystą pamiątkę.
MK
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!