Mugunghwa kochi pieotsumnida – mówi spokojnym głosem gigantyczna lalka. Za nią tłum ludzi ubrany w jednakowe, zielone dresy, każdy z numerem na piersi, stara się podbiec jak najbliżej mechanicznej kukły. Po wypowiedzeniu formułki lalka odwraca się i sprawdza, czy ktokolwiek się porusza. Lepiej wtedy ani drgnąć. Naprawdę.
Tak zaczyna się pierwsza gra serialu "Squid Game" – który w ostatnim czasie podbija świat. Koreańska produkcja, którą można oglądać na Netfliksie przebiła popularnością najnowsze odcinki hitowych "Sex Education" czy "Lucyfera".
O co chodzi w "Squid Game"? Generalnie o RiGCz rzecz jasna, czyli o rozum i godność człowieka, ale fabuła zasadza się na graniu w gry. Oto zadłużonym po uszy ludziom proponuje się cudowne panaceum na ich kłopoty – wystarczy zagrać w gry, które znają z dzieciństwa, a nagroda pieniężna, przekraczająca granice wyobraźni, wpadnie im w ręce. Desperaci i tak nie mają nic do stracenia. Poza tym – gra wciąga, więc czemu nie spróbować jeszcze raz?
Rzecz w tym, że stare powiedzenie: "Nie za to ojciec bił syna, że grał. Nie za to, że przegrał. Ale za to, że próbował się odegrać" ma tu idealne zastosowanie. Bo gry, w których przyjdzie zmierzyć się uczestnikom, nie są takie do końca niewinne, a stawka jest naprawdę wysoka. Choć przecież każdy z uczestników zna te zabawy z dzieciństwa i tak miło wspomina.
Jak choćby wspomnianą na początku grę "Mugunghwa kochi pieotsumnida", czyli "Czerwone, zielone", czyli nic innego jak nasza "Baba Jaga patrzy". Albo tytułową "Grę w kalmara" czyli "Ojingeo Nori" w której gracze dzielą się na obronę i atak, poruszają po wyrysowanym na ziemi specjalnym schemacie (przypominającym właśnie kalmara), a każda z drużyn ma określone cele do osiągnięcia.
Nagroda jest rzeczywiście oszałamiająca – to 45,6 mld wonów, czyli ponad 38,5 mln dol. – a bohaterowie "Squid Game" naprawdę nie mają nic do stracenia (poza własną godnością), więc postawieni będą przed arcytrudnymi, moralnymi wyborami. Do czego będą gotowi się posunąć, co lub kogo poświęcić, by położyć ręce na górze banknotów? Swoją drogą twórcom serialu znów należą się wielkie brawa za utrzymanie konwencji "dziecięcej" przy pokazaniu nagrody.
Produkcje o podobnym wydźwięku rzecz jasna już powstawały, że wspomnieć tylko "Igrzyska śmierci", rewelacyjne "Battle Royal" czy niedawne "Alice in Borderland", któremu chyba do "Squid Game" najbliżej. Ale przedstawienia tych z pozoru niewinnych, bo wziętych z dzieciństwa gier jako śmiertelnej, brudnej i brutalnej rywalizacji chyba jeszcze nie było. Dlatego szok jest tak wielki – skoro z butami wchodzą nam już do "Baba Jaga patrzy", to nie ma żadnej świętości, ani berka, ani "Państw, miast", ani pchełek. Choć wiemy przecież, jak okrutne potrafią być dzieci.
Popularność "Squid Game" wykroczyła dawno poza Netflixa. Internet aż roi się od filmików, w których nagrywający zastygają bez ruchu, podczas gdy w tle słychać upiorną wyliczankę "Mugunghwa kochi pieotsumnida". Niezwykle popularnym trendem jest też inna z "kalmarowych" gier – internauci pieką ciasteczka dalgona, zwane też w Korei ppopgi i sprzedawane tam na straganach, by następnie spróbować wyciąć z nich określony kształt. Najpopularniejsze filmiki z takimi próbami mają po kilkadziesiąt milionów wyświetleń.
Na ulicach Seulu, Daegu czy Pusan szczęśliwcy, którym się to uda, z reguły nie płacą za ciasteczko. Nagroda w serialu była oczywiście znacznie cenniejsza.