Od dwóch tygodni media rozpisują się o śmierci Kasi Lenhardt. Polska modelka mieszkająca w Niemczech popełniła samobójstwo, osierocając sześcioletniego syna. Kobieta wcześniej zakończyła związek z piłkarzem Jeromem Boatengiem i zapewniała w sieci, że rozpoczyna "nowy rozdział życia".
Na jaw wychodzą nowe fakty związane ze śmiercią modelki. Berlińska prokuratura poinformowała na Twitterze o wynikach sekcji zwłok kobiety - wykluczono udział osób trzecich:
Śledztwo w sprawie śmierci Kasi Lenhardt: Sekcja zwłok w Instytucie Medycyny Sądowej Charité w Berlinie nie ujawniła żadnych dowodów na ingerencję osób trzecich - czytamy.
Głos w sprawie zabrał również Michael Tsokos, lekarz, który przeprowadzał sekcję zwłok Lenhardt. Zamieścił na instagramowym profilu filmik, w którym pokreślił, że modelka nie została zabita:
W ciągu ostatnich kilku dni na portalach społecznościowych wielokrotnie pojawiały się plotki, że została zabita, a sekcja zwłok i dalsze badania medycyny sądowej nie przebiegły prawidłowo. Z tego też powodu odzywam się tutaj w porozumieniu z prokuraturą berlińską, ponieważ przeprowadziłem tę sekcję zwłok - wyjaśnił.
Lekarz podkreślił, ze autopsja została przeprowadzona rzetelnie, a on i jego współpracownicy nie są "skorumpowani". Tsokos zaznaczył, że zarzuty, które pojawiły się w sieci, mocno go dotknęły:
Każdy może liczyć na to, że sekcja zwłok Kasi Lenhardt została przeprowadzona samodzielnie i sumiennie, a wyniki zostały przekazane prokuratorowi w sposób całkowicie przejrzysty i niezafałszowany.
Informacja o śmierci Kasi Lenhardt pojawiła się w mediach 10 lutego. Według doniesień niemieckiej policji, modelka odebrała sobie życie wieczorem 9 lutego, w szóste urodziny swojego syna. Ciało modelki odnaleziono w apartamencie, w którym mieszka Jerome Boateng. Piłkarz feralnego dnia przebywał w Katarze, gdzie brał udział w rozgrywkach Pucharu Świata FIFA.