Nadeszła chwila, na którą widzowie TVP1 czekali od dawna. 15 września na ekranach zadebiutował nowy "Rolnik szuka żony". Jest to już 11. edycja i dokładnie od tylu lat nagrywany jest program. Raz w roku produkcja wypuszcza kolejny sezon. Sądząc po liczbie listów, którą otrzymali bohaterowie, wciąż jest pełno singli - marzycieli, którzy marzą o bajce na wsi. Na wyniki oglądalności przyjdzie nam chwilę poczekać, ale już teraz wiem, że edycja będzie się oglądać. Dlaczego i czy coś się zmieniło?
Pierwszy odcinek "Rolnika" nie zaczyna się od czołówki, lecz ujęciem z drona i przemowy Marty Manowskiej sprzed gmachu Telewizji Polskiej w Warszawie. Obok stoi jej mini cooper, który zobaczymy jeszcze kilkukrotnie, bo mam wrażenie, że cały epizod to reklama jej stylowego auta o rejestracji "W2 MARTA". Tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, że jeśli spotka je na ulicach Warszawy - to Manowska. Po kilku słowach prowadzącej wciąż nie poznajemy wybranych bohaterów. Produkcja przenosi nas do domów trzech szczęśliwych par. Kamery odwiedziły Annę i Jakuba z ostatniej edycji, którzy tuż po zakończeniu zdjęć powiększyli rodzinę i wystąpili już z synem Darkiem. Później pokazano kadry z ciężarną Dorotą i Waldemarem też z poprzedniego sezonu oraz dobrze znanymi Martą i Pawłem Bodziannymi z siódmej edycji. Każdy z tych związków miał może z minutę czasu antenowego - zakochani zdążyli powiedzieć, że nadal są zakochani i szczęśliwi. Czysta autoreklama, która krzyczy do widza "patrzcie, to się udaje!". Dopiero potem montażyści pokazali czołówkę z piosenką Rafała Brzozowskiego (który został zwolniony z TVP, ale jego utwór tak bardzo przypadł do gustu producentom, że go nie zmienili). Tutaj ze spaceru w zbożu dowiadujemy się już, kto wystąpi w nowej edycji. Są to Agata, Wiktoria, Rafał, Sebastian i Marcin. I tutaj bez zaskoczeń, bo zawsze, kiedy zgłaszają się kobiety i są w wizytówkach, trafiają one do dalszego etapu. Dziwić może jedynie brak Beaty. Biorąc pod uwagę ostatnie edycje, największe powodzenie mają także dosyć młodzi rolnicy.
Na tym mogłabym w zasadzie zakończyć, bo reszta odcinka to nudy na pudy. Marta Manowska poszła z listami w skrzynkach do bohaterów. Niektóre z nich były czytane na głos. Widzieliśmy też mnóstwo młodych chłopaków chcących zaimponować Wiktorii - tiktokerce (która zresztą otrzymała najwięcej zgłoszeń). Ci wpadli na pomysł, że zamiast się rozpisywać - nagrają filmiki. Aż widzowie zaczęli się zastanawiać, czy to jeszcze "Rolnik", czy już "Warsaw Shore". Mimo że niektórzy z kandydatów chcieli wcielić się w rolę gwiazdy, jedno jest pewne - gwiazda w tym programie jest tylko jedna. Prowadząca dwoiła się i troiła, by uczynić odcinek bardziej atrakcyjnym. Po tylu edycjach widać, że przed kamerą czuje się jak ryba w wodzie. Jest dużo bardziej wyluzowana, uśmiechnięta od ucha do ucha i próbuje podkręcać atmosferę. Jednak w niektórych momentach tej ekscytacji było trochę za wiele. Miałam wrażenie, że Manowska gra "zwariowaną kumpelę", która nakręca uczestników, by tchnąć w nich trochę życia. Wiadomo - to telewizja, muszą być emocje. Ale jest też pewien dysonans, gdyż prowadząca stara się za bardzo, niekiedy wprawiając bohaterów w dyskomfort. Tak było z Sebastianem, który tak się zestresował czytaniem pierwszego listu przed kamerami, że sam nie wiedział, jak się nazywa. Gospodyni programu wypomniała mu, że nie czyta na głos, a potem wmanewrowała go w telefon do jednej z pierwszych kandydatek, mimo że listów było jeszcze sporo. Sama wybrała numer i zaczęła rozmowę. Potem przekazała słuchawkę zaskoczonemu rolnikowi. No, nie oglądało się tego dobrze i radośnie. W takiej sytuacji uczestnikowi nie zostało już nic innego, jak zaprosić wybraną kobietę na randkę. Czy będzie tego żałował? Dowiemy się niebawem.
Jest jeszcze jeden element, który może przeszkadzać w oglądaniu. Nie tylko Manowska wychodzi z siebie, by uatrakcyjnić program. Również montażyści mieli ręce pełne roboty. Osobiście wolałabym, żeby wątki nie przeskakiwały z jednego bohatera do drugiego jak w kalejdoskopie i aby jednego uczestnika pokazywano dłużej niż trzy minuty. To skakanie po gospodarstwach zaczęło się jeszcze długo, zanim rolnicy zasiedli do listów i mieli coś ciekawego do powiedzenia. Zanim do tego doszło, można było się już zmęczyć. Do tego, jeśli ktoś włączył odcinek w trakcie, nie miał pojęcia, kto kim jest, gdyż paski z imionami i wiekiem bohaterów pojawiły się tylko na początku. Choć uczestnicy pojawiali się na ekranie w nagranych setkach, nie byli już przedstawiani. Mimo tego, co mi przeszkadzało, uważam, że "Rolnik szuka żony" to hit sam w sobie. Jest to niejako bajka na dobranoc dla samotnych. Każdy ma nadzieję na happy end i fani będą oglądać kolejne odcinki z wypiekami na twarzy, niezależnie od tego, co się zadzieje. A ci w stabilnych i wieloletnich związkach dostrzegą nutkę naiwności, jak co sezon, ale i tak obejrzą, żeby sobie przypomnieć, co jest ważne na początku. Program jest samograjem i możliwe, że TVP będzie go realizować przez kolejne 11 lat, bo jak widać, chętnych nie brakuje. Nowe odcinki można oglądać w każdą niedzielę o 21:20 w TVP1.