Jan A.P. Kaczmarek stanął na ślubnym kobiercu z Aleksandrą Twardowską w 2016 roku. Ukochana czuwała przy mężu do ostatniej chwili, co bardzo odbiło się na niej samej. "Do końca był wojownikiem ufającym, że wyzdrowieje i będzie dzielił się swoją twórczością z nami… Czuwałam przy nim do końca. Zmarł otoczony miłością. Wartością, w którą wierzył najmocniej" - tak o Kaczmarku pisała w mediach chwilę po jego śmierci.
W ostatnich latach w życiu kompozytora i jego ukochanej na pierwszym planie była choroba i jej negatywne skutki. O wszystkim Twardowska-Kaczmarek opowiedziała w rozmowie z "Wysokimi Obcasami". "Choroba męża zredukowała mnie do osoby, która 24 godziny na dobę zajmuje się opieką. Która biega od specjalisty do specjalisty, a gdy zamykają się jedne drzwi, próbuje wyważyć drugie" - czytamy.
Która walczy o przetrwanie z dnia na dzień, bo choroba generuje koszty, których pokryć nie z ma z czego. Przejście takiej drogi powinno przynajmniej wzbudzać szacunek, chociażby zrozumienie, a tymczasem mierzyłam się z ogromnym ostracyzmem, ocenianiem mnie przez pryzmat znanego męża, rozliczaniem z każdej prośby o pomoc. To zamknięcie ludzi na naszą tragedię było czymś, czego do dziś pojąć nie mogę
- dodała żona artysty. Jej zdjęcia z mężem znajdziecie w galerii.
Poszukiwanie specjalistów i skutecznych metod leczenia nie było łatwe. Podobnie jak radzenie sobie z kurczącym się portfelem. "Opieka nad tak chorą osobą to nieustanne liczenie, nie tylko wydatków - bo koszty wciąż rosną - ale też skrupulatne zbieranie danych i rachunków, a co za tym idzie, kolejne godziny spędzone na upokarzających wyjaśnieniach w urzędzie skarbowym" - opowiadała Twardowska-Kaczmarek. "Często czuję się jak więzień bez prawa do przepustki. Skazaniec z listą zadań wielokrotnie go przerastających" - dodała. Co ciekawe, kiedy przestał działać lek, który ratował kompozytora przed zapaścią, jego neurolożka zalecała ogromną dawkę kaw i napojów energetyzujących. "Energetyki są wszędzie. W łazience, gdybyś miał kryzys, w sypialni, na stole, przy fotelu. Zawsze dyskretnie porozkładane, żebyś nie czuł swojej choroby i jej drapieżności, żeby było normalnie…" - czytamy na łamach "Wysokich Obcasów".