Przeprowadzka do USA miała być dla Marcina Wrony i jego rodziny spełnieniem marzeń. Tymczasem rzeczywistość zweryfikowała stereotypy z czasów PRL-u o baśniowym życiu za oceanem. Po 15 latach w Stanach Zjednoczonych Marcin Wrona otwarcie mówi, że tamtejsze życie oraz służba zdrowia wcale nie są tak kolorowe, jak mogłoby się wydawać.
Przy okazji promocji "Wroną po Stanach” dziennikarz udzielił wywiadu "Gazecie Wyborczej", w którym szczerze opowiedział o życiu i leczeniu w Stanach Zjednoczonych. Jak się okazuje, rodzina Wrony poznała już ciemną stronę pobytu w USA. Choć jego 13-letni syn urodził się w Stanach, to właściwie wolałby mieszkać w Polsce, a córka, która idzie do collage’u, musi zaciągnąć kredyt, bo rodziny nie stać na opłacenie uczelni. Szczególnie trudno żyje się za oceanem teraz, w czasach pandemii koronawirusa.
W okolicach Waszyngtonu, gdzie mieszkam, wielu moich przyjaciół od roku prawie nie wychodzi z domu. Moje dzieci tydzień temu pierwszy raz poszły do szkoły na dwa dni w tygodniu, a w pozostałe mają zajęcia w domu - wyznał Wrona.
Niestety pandemia mocno doświadczyła rodzinę dziennikarza.
Mój tata zmarł w szpitalu po zakażeniu. Miał wiele chorób towarzyszących, ale to koronawirus sprawił, że nie dał rady już dalej walczyć. Teraz choruje moja mama w Polsce, a i ja do USA przyleciałem z Polski już zakażony - przyznał korespondent "Faktów".
Dziennikarz TVN-u zmaga się obecnie z zapaleniem płuc. Jak przyznaje, przez wprowadzenie teleporad już od kilku dni nie może doprosić się wystawienia skierowania na prześwietlenie płuc. Choć sam nie ma już wiele wspólnego z polską służbą zdrowia, to docenia pomoc, jaką w kraju otrzymali jego najbliżsi.
Moja mama na szczęście nie ma objawów i razem z osobą, która się nią opiekuje, jest w domu. Co chwila dzwoni do niej lekarz i ma już też umówione szczepienie. Mój tata miał w Polsce idealną opiekę w szpitalu i jestem pod wrażeniem pani doktor, która sprawiła, że nie cierpiał - powiedział Marcin Wrona.
W wywiadzie dziennikarz TVN-u opowiedział też, jak wyglądało życie jego rodziny jeszcze przed pandemią koronawirusa. Dla przykładu, w szkołach dzieci Marcina Wrony szkoliły się w razie ewentualnych zamachów. Uczyły się m.in., jak w obliczu zagrożenia zabarykadować drzwi w klasie.
Wrona zdradził też, że w Stanach Zjednoczonych niektórzy producenci plecaków wszywają w nie materiał kuloodporny, aby w razie potrzebny służył dzieciom za tarcze.