Odejście Meghan Markle i księcia Harry'ego z rodziny królewskiej wywołało niemałe poruszenie. Większość mediów uważa, że to Meghan podjęła ostateczną decyzję. Królewska pisarka Ashley Pearson wyjaśnia, skąd w (byłej) księżnej wzięła się taka desperacja.
Meghan Markle, zanim została księżną Sussex, była bardzo aktywna politycznie. Wykorzystując swoją popularność, zdobytą za pomocą serialowych ról, często poruszała trudne tematy społeczne. Nie miała oporów przed wyrażaniem swojego zdania, choćby dotyczyło ono obecnego prezydenta USA, Donalda Trumpa, którego nazwała mizoginem. Często angażowała się we wszystkie inicjatywy ekologiczne, o których głośno mówiła. Była także obrończynią praw kobiet.
Gdy weszła do rodziny królewskiej, musiała z dnia na dzień stać się apolityczna, jak reszta brytyjskiej monarchii. Jej rola sprowadziła się do służby, co sama porównywała do "bycia milczącą służącą w tiarze z brylantów", mówi Pearson:
Meghan nie wiedziała, jak to jest być członkiem rodziny królewskiej, gdy jednak już ją to spotkało, powiedziała "nie ma mowy" i odeszła - mówi Pearson.
Będąc księżną Sussex, Meghan nie mogła wyrażać swoich poglądów, ponieważ rodzina królewska jest apolityczna. To spowodowało, że Meghan, która zawsze była aktywna politycznie, czuła się sfrustrowana - dodała.
Teraz, gdy razem z mężem na dobre odeszli z rodziny królewskiej, z chęcią angażuje się we wszystkie akcje społeczne. Jej mąż także nabrał większej odwagi. Harry rozpoczął inicjatywę Travalyst, która ma wspierać zrównoważoną turystykę, zaś wspólnie założyli fundację charytatywną Archewell, która ma rozpocząć działalność, gdy sytuacja na świecie się ustabilizuje. Będąc w rodzinie królewskiej i Meghan, i Harry zdawali sobie sprawę, że nie mogliby angażować się w te kwestie w takim stopniu, w jakim by chcieli.