Anna Popek kilka dni temu wybrała się na Śląsk, gdzie promowała swoją najnowszą książkę. Kiedy w niedzielny poranek wracała do Warszawy, na autostradzie A1 doszło do poważnego wypadku z jej udziałem. Samochód dziennikarki stracił przyczepność i uderzył w inny pojazd.
Anna Popek w rozmowie z "Super Expressem" przyznała, że powodem stłuczki był pośpiech.
O 16.00 powinnam już być w studio. Śpieszyłam się, żeby być odpowiednio wcześniej i doszło do kolizji z innym samochodem, który jechał na równoległym pasie. Wszystko wyglądało naprawdę groźnie, wypadek mógł skończyć się śmiercią... Kilkaset metrów hamowałam, żeby zatrzymać auto na poboczu, wybuchły wszystkie poduszki, w środku czuć było smród spalonych opon i uczucie zupełnej bezwładności i niepewność, w którą stronę to wszystko się potoczy i czy dobrze się zakończy - wyznaje Popek w rozmowie z tabloidem.
Popek dodała również, że w trakcie jazdy odczuwała spore zmęczenie, co również mogło mieć wpływ na brak stuprocentowej koncentracji za kierownicą samochodu.
To wszystko wyglądało strasznie, o niczym nie powiedziałam rodzinie, moja mama jeszcze o niczym nie wie. Nie chciałam, żeby się denerwowała - mówi.
Co ciekawe, Anna Popek tuż po wypadku wybrała się do studia TVP i dokończyła dyżur. Dopiero po powrocie do domu dziennikarka w pełni zrozumiała, co tak naprawdę się wydarzyło.
Jak człowiek ma do zrobienia robotę, to emocje przekłada na później. Miałam dyżur, następnego dnia rano prowadziłam program i dopiero po powrocie do domu to wszystko zaczęło schodzić. Byłam rozbita, snułam się po domu, przez dwa dni prawie nie byłam w stanie wyjść na zewnątrz. Myślałam o tych sekundach, które mogły sprawić, że bym się nie obudziła albo została kaleką - dodała w rozmowie z "SE".
Samochód Anny Popek po wypadku nadaje się do kasacji. Na szczęście dziennikarce nic poważnego się nie stało.
Ze mną jest już w porządku. Zregenerowałam siły, zaczęłam chodzić na siłownię, bo nie ma co odkładać życia na później - mówi.
DH