Meghan Markle albo ma pecha, albo prawdziwe są plotki, że praca dla niej nie jest łatwa. Trudno bowiem inaczej wytłumaczyć fakt, że już trzecia osoba z jej otoczenia rezygnuje ze stanowiska. Policjantka, która była jej osobistym ochroniarzem, odchodzi po zaledwie sześciu miesiącach pracy - podaje DailyMail.co.uk. To właśnie ona w październiku minionego roku wyprowadzała księżną ze spotkania z mieszkańcami Fiji, gdy zrobiło się niebezpiecznie.
Policjantka, której imię nie zostaje ujawnione, była pierwszą kobietą na stanowisku szefa ochrony na brytyjskim dworze królewskim. Jej rezygnacja to ponoć następstwo oczekiwań Meghan, którym nie potrafiła sprostać. Księżna wymagała od swojej ochrony, by ta była kompletnie niewidoczna i wtapiała się w tłum. O ile Harry'emu ochroniarze towarzyszą od najmłodszych lat i zdążył się przyzwyczaić do ich ciągłej obecności, o tyle Meghan czuła się ograniczana. To ją frustrowało.
Choć już wcześniej była popularną aktorką, wciąż mogła robić co chciała i czuć się wolna. Teraz jako księżna nie może nigdzie ruszyć się bez swojej ochrony, a dla takiej indywidualistki to oznacza zniewolenie - twierdzi informator "Daily Maila".
O trudnym charakterze księżnej krążą już legendy. Pracownicy mają podobno dla niej nawet mało przyjemne przezwisko: "Duchess Difficult", czyli "trudna księżna". Choć wiele plotek należy włożyć między bajki, to odejście kolejnego pracownika raczej nie jest dziełem przypadku. Do tej pory odeszła już osobista asystentka Meghan, Melissa Toubati, która pełniła m.in. ważną rolę podczas przygotowań do ślubu. Podobno kobieta "nie wytrzymywała presji", a księżna wielokrotnie "doprowadzała ją do łez". Mówi się też o odejściu Samanthay Cohen, która na brytyjskim dworze pracuje od 17 lat. Obiecała jedynie zaczekać do narodzin dziecka Harry'ego i Meghan.
WJ