"Oscar dla Bena Afflecka w 2012 roku był bardzo kontrowersyjny - w końcu to aktor znany głownie z delikatnie mówiąc średnich filmów. Ale nikt nie przypuszczał, że za kilka lat nagroda dla jego brata wywoła prawdziwy skandal" - czytamy na bostonglobe.com. I faktycznie. Przeszłość aktora jest tajemnicza, o czym nie zapomniała wręczająca mu Oscara Brie Larson. Aktorka nie biła brawa Casey'owi, nie uściskała go serdecznie, a przekazanie statuetki było jednamy z najchłodniejszych, jakie kiedykolwiek odbyło się podczas ceremonii.
Zła sława Afflecka ciągnie się od 2010 roku, kiedy to reżyserował obraz "I'm still here" (polski tytuł "Joaquin Phoenix. Jestem, jaki jestem"). To wtedy dwie z pracujących z nim kobiet (jedna z nich była Polką), oświadczyły, że otrzymywały od aktora "niechciane i nachalne sygnały jego zainteresowania".
Casey od początku zaprzeczał tym doniesieniom, jednak nigdy nie wszedł na drogę sądową. Z oskarżającymi go kobietami podpisał ugodę, co dało mediom powody do myślenia, że w ich rękach znajdowały się jednak obciążające go dowody.
Podczas rozmowy z "Boston Globe" aktor odniósł się do całej sytuacji.
Jestem przekonany, że złe traktowanie kogoś z jakiejkolwiek przyczyny jest nieakceptowalne i odrażające. Każdy zasługuje na bycie traktowanym z szacunkiem w swoim miejscu pracy i każdym innym miejscu.
"Perez Hilton" komentuje tę wypowiedź bardzo ostro:
Czy to mantra, którą postanowiłeś sobie powtarzać Casey? Niestety, obie strony konfliktu zobowiązały się nie poruszać sprawy w mediach, więc pewnie nigdy nie dowiemy się, jak cała sprawa wyglądała naprawdę.
Nic nie mogę już z tym zrobić - dodaje Affleck w wywiadzie. - Mogę tylko dalej żyć moim własnym życiem i wyznawać wartości, które wyznaję.
To obrona własnej osoby? Przeproszenie domniemanych ofiar? Słowa Caseya Afflecka są dość tajemnicze i każdy może je zinterpretować jak chce.
Podczas wywiadu był po prostu arogancki - wyrokuje "Perez Hilton".
Też macie takie wrażenie?
JM