Marek Piekarczyk opowiedział o bolesnej historii z czasów swojej młodości. 27-letni wówczas muzyk i jego 17-letnia ukochana Ewa spodziewali się pierwszego dziecka. Planowali się pobrać po jego narodzinach. Niepełnoletnia dziewczyna dostała urzędowe pozwolenie, ale zdecydowali się, że wstrzymają się z tym do czasu porodu.
Chłopiec przyszedł na świat nieco za wcześnie i potrzebował stałej opieki lekarskiej.
Michał urodził się trochę wcześniej i włożyli go do inkubatora. Tej samej nocy, z soboty na niedzielę, zmarł. Po prostu zrobili sobie imprezkę na oddziale i nie dopilnowali. Potem nie mogłem zobaczyć swojego dziecka, takie były głupie czasy. Musiałem przekupić gościa, który w prosektorium zbija trumny. Dałem mu 50 złotych i otworzył trumnę. Piękny, wspaniały, cudowny chłopczyk. Śliczne rysy, długie palce, wyglądał jak anioł. Na pogrzebie sam niosłem tę małą trumienkę. Chciałem im zrobić sprawę sądową, ale gdy nad grobem powiedziałem "odpuszczamy naszym winowajcom", wybaczyłem im.
Ewa chciała zerwać zaręczyny. Dotknięta taką tragedią młoda dziewczyna myślała, że Piekarczyk nie będzie chciał dłużej z nią być, że nie udźwigną wspólnie tego dramatu.
Po pogrzebie Ewa powiedziała, że teraz nic już nas nie łączy i mogę ją zostawić, ale pobraliśmy się. Po ślubie znów chciała zajść w ciążę i pojawił się Maciek - wspomina. - Między nami było fajnie, nie kłóciliśmy się.
Byli małżeństwem przez 20 lat, niestety związek nie przetrwał próby odległości. Z powodu wyjazdu rockmena do USA para postanowiła się rozstać.
mat. prasoweaga