Klaudiusz Ševković był uczestnikiem pierwszej w Polsce odsłony "Big Brothera" (było to zarazem pierwsze emitowane w kraju nad Wisłą reality show). Ševković zajął piąte miejsce. Mimo że od emisji show minęły już 23 lata, mężczyzna nadal cieszy się popularnością i jest rozpoznawalny. Teraz pojawił się w najnowszym odcinku programu "Kuba Wojewódzki", gdzie opowiedział o kulisach pobytu w domu Wielkiego Brata.
Ševković na kanapie Kuby Wojewódzkiego wrócił wspomnieniami do czasów, kiedy brał udział w "Big Brotherze". Zapytany o to, czy dziś zdecydowałaby się na udział w kolejnym tego typu show, nie wykluczał takiej opcji. - Jakby to był fajny program, to czemu nie. Znaczy jestem teraz dużo droższy niż kiedyś, niż 23 lata temu. Wtedy za drobne wchodziliśmy do tego programu - śmiał się. To właśnie wtedy gospodarz programu zapytał swojego gościa o to, czy uczestnicy "Big Brothera" dostali wynagrodzenia za udział w formacie. Ševković nie miał problemu z tym, żeby mówić o pieniądzach.
Dostaliśmy jedną wypłatę wtedy. Teraz już mogę mówić. Ja dostałem wtedy dwa tysiące marek. (...) Płacili ci wtedy taką walutą, w jakiej zarabiałeś. Ja mieszkałem wtedy w Niemczech. (...) W przeliczeniu na dzisiaj to około 1500 euro
- powiedział. I dodał, że była to wypłata za 99 dni, bo tyle dokładnie przebywał w domu "Wielkiego Brata".
Klaudiusz Ševković został zapytany o to, jak ocenia dziś film Jerzego Gruzy "Gulczas, a jak myślisz", w którym zagrał z pozostałymi uczestnikami "Big Brothera". Przypomnijmy, że produkcja trafiła do kin w 2001 roku i została krytycznie oceniona przez widzów i krytyków (na Filmwebie jego ocena 2,0). Kiedy Ševković usłyszał pytanie, zaczął się śmiać.
Tam scenariusza nie było. Tak naprawdę, to zastanawiam się, jak ten film powstał. Bo budżet filmu, z tego co się później dowiedziałem, wynosił trzy miliony złotych, z czego za dwa i pół miliona kupili ten ośrodek, który tam był. Tak naprawdę my z Gulczasem dostawaliśmy takie polecenia, że możemy sobie robić, co chcemy. Wszyscy mają uczyć się "scenariusza" jakiegoś tam, który był dawany z dnia na dzień, a my byliśmy po prostu naturszczykami. Mogliśmy się wygłupiać i grać siebie. (...) Jakiś zarys fabuły był, ale my byliśmy puszczeni na pełen spontan
- mówił. Dodał też, że często ekipa filmowa miała czekać od rana na pojawienie się Jerzego Gruzy na planie, bo ten rzekomo miał spać do 11.00. - Wolna amerykanka - podsumował.