"Love Island", "Hotel Paradise", "Ślub od pierwszego wejrzenia" czy "Rolnik szuka żony" - doniesienia o nowych kłótniach, dramatach, miłościach, złamanych sercach i intrygach zalewają nas zewsząd, gdy tylko wystartują nowe sezony randkowych formatów. Chcemy, czy nie, widzimy je, włączając wieczorem Polsat, TVN bądź TVP, czy logując się na Instagram, Facebooka czy Twittera. Trudno nie odnieść wrażenia, że szukanie miłości pod okiem kamer po prostu intryguje. Możemy narzekać, że jest tych programów za dużo, to już nudne, ileż można, ale wyniki oglądalności przedstawiane przez portal Wirtualne Media i kolejne sezony wspomnianych "hitów" mówią same za siebie. Pierwsza, druga... ósma edycja. Zanim się zorientujemy, okazuje się, że taki "Rolnik szuka żony" pojawia się w ramówce stacji regularnie od siedmiu lat.
Produkcja jest pewna, że kolejne odsłony show będą kurami znoszącymi złote jaja na tyle, że zabiera uczestników np. trzeciej i czwartej edycji "Hotelu Paradise" na Zanzibar i kręci kolejne sezony jeden po drugim, które będą oglądać widzowie przez kolejny rok. W czym tkwi ten fenomen? W intrygujących dialogach? Raczej nie.
Sorry, że ci przerwę, ale wiedziałeś, że na tych falach można surfować? One są takie małe. A wiesz może, to jest morze czy ocean? (...) A jakie morze?
To tylko kilka pytań, które uczestniczka "Love Island", kręconego w Hiszpanii, zadała koledze z programu w jednym z odcinków. Chwilami zabawne, a czasem żenujące rozmowy uczestników są chętnie eksponowane przez produkcję. W końcu osoby, które znajdują się w hiszpańskiej willi, spędzają pod okiem kamer kilka tygodni, a nawet miesięcy, a widzowie dostają tylko wycinek ich rajskiej i starannie wyselekcjonowanej rzeczywistości. W dużej mierze zobaczymy więc te fragmenty, w których powiedzą coś mało błyskotliwego, ale idealnego pod mem z grafiką w mediach społecznościowych programu.
Niezbyt wiarygodne relacje, ale przynajmniej jakieś są
Oglądając program, szybko można odnieść wrażenie, że ludzie, których zamknięto w jednej willi na długie tygodnie, sami do końca się nie lubią, a dialogi są sztywne do tego stopnia, że w głowie błagamy, by się skończyły. Chyba najlepiej obrazują to wątki z Angeliką czy Pauliną z "Love Island", które w co drugiej wypowiedzi do kamery powtarzają, że nie wiedzą, co robić i z kim się sparować. A my prawie umieramy ze znudzenia.
Gdy wydaje się, że nie ma dla nich ratunku, nagle okazuje się, że chłopak, w którym zupełnie nie widziały kandydata na partnera, staje się "tym jedynym". A my mniej lub bardziej naiwnie chcemy wierzyć, że ich serca naprawdę zabiją mocniej. Skąd to wiem? Ano stąd, że odcinki "Love Island" są nagrywane na dzień przed emisją i to widzowie w specjalnej aplikacji głosują na osoby, które darzą największą sympatią. I w poprzednim tygodniu Angelika czy Paulina znalazły się w gronie osób, które ludzie pokochali. Jaki jest przepis na to, by pozostać w programie? Po prostu pokazać, że nawiązujesz relacje i szukasz miłości, bo wszyscy tego chcemy. Nawet jeśli nie wygląda to zbyt wiarygodnie, to na pewno znajdą się fani kibicujący nowej parze.
Dlaczego widz interesuje się relacjami nawiązywanymi przez uczestników? Zapytałam o to doktor habilitowaną Katarzynę Gajlewicz-Korab z Wydziału Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii Uniwersytetu Warszawskiego. Ekspertka wyjaśnia, że to wynika z konkretnych potrzeb.
Dziś, choć zaczęło się to jeszcze przed pandemią, ludzie są samotni - bardziej niż na relacjach, skupiamy się na nowych technologiach. Nie zmienia to faktu, że mamy atawistyczną potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem na różnych polach, między innymi w relacji romantycznej. I robimy wszystko, by tę potrzebę zaspokoić. Dlatego sięgamy po literaturę kobiecą z wątkami erotycznymi. Takim odpowiednikiem tej literatury mogą być w telewizji właśnie programy randkowe. Nawet jeśli to cukierkowy, iluzoryczny obrazek, to my go łakniemy, żeby chociaż przez chwilę popatrzeć dla przyjemności.
Widz musi być w kontakcie z rzeczywistością uczestników
Tak jak wspomniałam, w specjalnej aplikacji "Love Island" można głosować, kogo lubimy, kto ma najmniejsze szanse na miłość, albo już na starcie powinien wypaść z gry. Z jednej strony wiadomo, że nasza perspektywa jest zależna od tego, co widzimy przez godzinę w telewizji, dlatego to jedynie urywek tego, co przeżywają uczestnicy. Z drugiej - wiemy, kto knuje za plecami kolegi czy koleżanki albo udaje zainteresowanie partnerką, by utrzymać się w programie. Sam fakt możliwości decydowania o tym, kto pożegna się z programem, sprawia, że widz może poczuć się jak bóg, patrzący na tymczasową rzeczywistość uczestników z góry. I wybierać, jak dalej potoczą się losy poszczególnych par czy singli w "Love Island".
Nieco inaczej sprawa wygląda w "Hotelu Paradise". Tutaj program jest emitowany kilka miesięcy po nagraniu odcinków, dlatego nie mamy mocy sprawczej, ale obserwacje setek komentarzy pod postami na oficjalnych profilach programu udowadniają, że widz faktycznie żyje losami uczestników o wiele dłużej niż podczas godzinnego seansu wieczorem.
Rozmowy uczestników są lekkie i przyjemne, a oni sami nie są postaciami problematycznymi - nie mówią o chorobach, nie poruszają trudnych albo kontrowersyjnych społecznie tematów. Widz czerpie przyjemność z ich oglądania - są w dużej mierze atrakcyjni. Mają wysportowane sylwetki, szczupłe ciała. Teoretycznie do programu dostali się w drodze castingów, więc wychodzi na to, że każdy z nas mógłby się w nim znaleźć.
Otóż niekoniecznie. Dr hab. Gajlewicz-Korab podkreśla, że produkcja wybiera uczestników "nieproblematycznych", wpisujących się w formułę programu. Tak, by przyjemność z ich oglądania była jeszcze większa.
To jest świat zbudowany na przykładzie instagramowych kont celebryckich, czyli tak, byśmy oglądając je, mieli zapewnioną odskocznię od codziennego życia. Mamy poczucie, że oni są autentyczni, ale nie są. Nie dostanie się każdy, kto się zgłosi, te osoby zostały wyselekcjonowane. Tam są różnego rodzaju testy - ważny jest nie tylko wygląd, ale też kwestie charakterologiczne. W programie znajdzie się ktoś, kto np. lubi się bawić, jest przebojowy. To jest taka rzeczywistość pozorna, odrealniona.
Potwierdza to relacja Maurycego z trzeciej edycji "Hotelu Paradise" - chłopak na imprezie pełnej influencerów poznał osobę, która zajmuje się castingami do programu i został zaproszony na takie spotkanie. Marietta z pierwszej edycji dostała wiadomość na Instagramie z zapytaniem, czy nie chce wziąć udziału w "Hotelu...", a Krystian kilka miesięcy temu informował w mediach, że usłyszał od produkcji, że musi schudnąć, by móc uczestniczyć w show. Producenci programów randkowych wiedzą, kogo szukają. Wiedzą też, gdzie szukać, by znaleźć osoby, które spełnią te oczekiwania. Na Instagramie czy imprezie, na której na liście gości znalazły się nazwiska znanych i atrakcyjnych dla potencjalnego widza osób.
Mamy więc niemal pełen obraz sytuacji - pięknych ludzi, lekkie dialogi, które nie skłaniają do myślenia, a gdy uczestnik nawiąże poważniejszą relację, zagłębiamy się w jej rozwój i kibicujemy lub wręcz przeciwnie - liczymy, że jak najszybciej się skończy. Dodatkowo, w niektórych sytuacjach możemy zdecydować, czy dalej chcemy oglądać Angelikę albo Paulinę, czy już mamy dość ich ciągłego "niewiedzenia", którego partnera wybrać i oddajemy w aplikacji głos o wyeliminowaniu.
Miłosne relacje oglądane z perspektywy widza po prostu "wkręcają". Dodatkowo, programy randkowo-miłosne mamy dostarczane w różnych odsłonach - od "Love Island' czy "Hotelu Paradise" dla młodych, po "Sanatorium miłości" dla starszej widowni. Budowanie relacji przez ludzi "z ulicy" (choć wyselekcjonowanych) przed tysiącami widzów może szokować, bo to nie tylko rozmowy o uczuciach, ale i pokazanie bliskości w postaci pocałunków czy seksu. Czy producenci są w stanie zaoferować coś jeszcze? Przecież "Love Island" czy 'Hotel..." kiedyś się znudzą. Dr hab. Katarzyna Gajlewicz-Korab odpowiada niejednoznacznie.
To my wyznaczamy granice tego, co chcemy oglądać. Ludzie mediów próbują nam te granice przesunąć i my się na to zgadzamy. Chodzi tutaj o wyczucie społecznych potrzeb i odpowiedź producentów na ten głód. Co będzie dalej? Programy będą w różną stronę ewoluować. Świat tak dynamicznie się zmienia, że trudno przewidzieć kierunek tych zmian.