Od lat mówi się o tym, jak drastycznie spada poziom opolskiego festiwalu. Złośliwi twierdzą, że to nie on daje zabłysnąć gwiazdom, ale sam ogrzewa się w ich blasku. Jedynie występy młodych talentów dopiero wchodzących na polski rynek muzyczny uniknęły ostrej krytyki.
Opole, pogadamy? Ja chciałbym pogadać, zależy mi. Dlaczego POLSAT lub ktoś inny ciebie nie robi? Opole, staraj się, wiem że każdy czeka na twoje ruchy. Opole, jak tu żyć? - napisał na swoim profilu na Facebooku Czesław Mozil.
O czym chciał "pogadać" Czesław? Jakie konkretne zarzuty stawia festiwalowi? Muzyk zwierzył się ze swoich doświadczeń z tą imprezą Mariuszowi Wiatrakowi.
Fascynuje mnie to, że festiwalowi z taką piękną tradycją i takim zapleczem, dupę ratuje sztab techniczny, bo na pewno nie ludzie, którzy go organizują. Wyobraź sobie: cztery dni wcześniej przyjeżdżam na próbę ze swoimi muzykami i na miejscu okazuje się, że nikt nie wie, ilu nas jest, jakie piosenki będziemy grać, w jakim są klimacie, mimo że dwa miesiące wcześniej wszyscy o to pytali, a my na wszystko mailowo odpowiadaliśmy. Później przyjeżdżamy i okazuje się, że nikt nic nie wie. Dokładnie ci sami ludzie robili tydzień wcześniej TOPtrendy i wiem, że są profesjonalistami. Tutaj tylko słyszałem: "Czesław, my nic nie dostaliśmy, nic nie wiemy" - opowiadał artysta w rozmowie z Kultura.gazeta.pl .
Nie potrafię ogarnąć, jak program telewizyjny, który leci na żywo, może mieć godzinne opóźnienie. Efekt był taki, że w pewnym momencie za sceną zrobił się po prostu bar, ludzie zaczęli pić, wszystko zaczęło się sypać.
Tegoroczny festiwal to seria wpadek - występ Joanny Moro, nudni prowadzący, kostiumy festynowe nie festiwalowe.
To, co widziałem za kulisami, chyba potwierdza, że nie bez powodu. Szczególnie przed kabaretonem - krzyki, bałagan, złość, niekompetencja, stres, każdemu zależy, żeby zagrać jak najlepiej, choć wszyscy wiedzą, że atmosfera powinna być inna. Jest jakiś błąd w systemie, którego nikt nie chce albo nie potrafi naprawić.
Szokujące jest także wyznanie Mozila o tym, co zapamięta najbardziej z jubileuszowej edycji festiwalu:
Widok przypadkowych, pijanych osób w strefie VIP-owskiej - czyli w strefie świętej, miejscu, gdzie artyści powinni czuć się bezpiecznie - i moment, kiedy Pan Andrzej Grabowski nie mógł opędzić się od jakiegoś pijanego faceta na zapleczu. Czyli według mnie w każdym elemencie, od backstage'u do realizacji, tym festiwalem rządzi przypadek.
Jak myślicie, co zrobi TVP, by ratować festiwal?
aga