Afera z fałszywymi dyplomami wybuchła całkiem niewinnie i zupełnie przez przypadek. Wszystko zaczęło się od jednej z absolwentek wyższej uczelni, która chciała skończyć studia podyplomowe. Kobieta trafiła do Wyższej Szkoły Teologiczno-Humanistycznej w podwarszawskiej Podkowie Leśnej prowadzonej przez Kościół Adwentystów Dnia Siódmego. Tam dostała kontakt do Zbigniewa D., ówczesnego kanclerza prywatnej Uczelni Nauk Społecznych w Łodzi, który z czasem zaoferował jej fałszywy dyplom bez konieczności uczęszczania na zajęcia i zdawania egzaminu. Kobieta miała zapłacić za to 2,5 tysiąca złotych. Jednak nie zależało jej na podrabianym dokumencie, a kontynuowaniu nauki, w związku z tym zgłosiła sprawę policji.
Zbigniew D. w przeszłości był dyrektorem Łódzkiego Klubu Sportowego (ŁKS). Na wspomnianej uczelni pracują także bliscy dr hab. - żona Urszula, która jest rektorem uczelni, a także dwaj synowie - Piotr jest kanclerzem, a Karol, który w przeszłości był bramkarzem piłkarskim, pracuje w uczelnianej administracji.
Po tym, jak kobieta zgłosiła sprawę policji, umówiła się na spotkanie ze Zbigniewem D. i w obstawie funkcjonariuszy pojechała odebrać fałszywy dyplom. Wówczas mężczyzna został złapany na gorącym uczynku i zatrzymany.
Mężczyzna został zatrzymany bezpośrednio po przyjęciu pieniędzy w zamian za przekazanie podrobionego świadectwa ukończenia studiów podyplomowych osobie, która w nich nie uczestniczyła - mówi Onetowi Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Do sądu trafił też wniosek o jego tymczasowe aresztowanie, ale sąd nie zgodził się na areszt dla Zbigniewa D., bo nie było pewności, czy rzeczywiście można uznać D. za osobę publiczną, ponieważ był pracownikiem prywatnej uczelni. Dr D. zatem usłyszał zarzuty i spędził jedynie jedna noc w policyjnej izbie zatrzymań. Sprawa jednak na tym się nie zakończyła.
Funkcjonariusze, przeszukując telefon podejrzanego odnaleźli korespondencję z osobami związanymi z piłką nożną i ich bliskimi odnośnie najróżniejszych dyplomów. Wśród nazwisk, które wymienia Onet, pojawiają się Robert Lewandowski, Arkadiusz Milik czy Mateusz Borek.
Robert Lewandowski kupił dyplom? W telefonie podejrzanego znaleziono rozmowę z Anną Lewandowską oraz innymi osobami z jego otoczenia o magisterce dla piłkarza. Ponoć w telefonie D. znaleziono nawet zdjęcie dyplomu magistra pedagogiki, specjalność "Przedsiębiorczość i zarządzanie w usługach społecznych i edukacyjnych" dla kapitana polskiej reprezentacji w piłce nożnej. Znalazło się w nim jego zdjęcie, a także pieczątka Uczelni Nauk Społecznych i podpis rektorki (żony Zbigniewa D.).
Tylko coś się nie zgadza. Według daty na dyplomie (24 marca 2018 r.) Robert Lewandowski obronił się na ocenę dobrą. Onet podaje jednak, że dzień wcześniej Lewandowski grał w meczu towarzyskim Polski z Nigerią we Wrocławiu, a cztery dni później strzelił bramkę Korei Południowej w Chorzowie. Rzecznik PZPN, Jakub Kwiatkowski, w rozmowie z Onetem powiedział, że choć piłkarz był na zgrupowaniu kadry, to dzień po meczu z Nigerią mógł obronić dyplom, gdyż dzień pomeczowy jest luźniejszy, a sportowcy mają wówczas czas na prywatne sprawy.
Z wiadomości znalezionych w telefonie podejrzanego wynika też, że trzy miesiące po rzekomej obronie Lewandowskiego, Zbigniew D. spotkał się z jego żoną. Zobaczyli się 12 czerwca podczas meczu Polska - Litwa. Wcześniej podejrzany pisał trenerce, że ma dla niej teczkę, jednak nie wiadomo, co się w niej znajdowało.
Co ciekawe, Robert Lewandowski nigdy publicznie nie mówił o nauce w Łodzi, a tym bardziej o dyplomie uzyskanym na tamtejszej uczelni. O obronionej pracy licencjackiej mówił jednak w 2017 roku. Wówczas w Wyższej Szkole Edukacji w Sporcie w Warszawie obronił licencjat. Napisał tam pracę o sobie samym pt. "RL9 Droga do sławy". Wówczas pochwalił się zdjęciem.
Trzy lata później na tej samej uczelni obronił pracę magisterską, w której analizował skład ciała i wydolność tlenową studentów tej uczelni. Skoro Lewandowski obronił licencjat w 2017 roku, to już sześć miesięcy później został domniemanym magistrem, jak to wynika z korespondencji Zbigniewa D.? Zapewne nie, ale z rozmowy podejrzanego z trenerką wynika, że taki dyplom był przygotowany dla piłkarza. Zdjęcie, które się w nim znalazło, miał przekazać pośrednik, Emil Jędrzejewski, chirurg z Warszawy, znajomy Lewandowskich.
Jędrzejewski był zaskoczony, że D. jest podejrzany i że w sprawie pojawia się Lewandowski. Według niego skończył studia w Łodzi i Jędrzejewski sam pomagał mu dostarczyć dokumenty na uczelnię. Onet podaje, że z korespondencji D. z Jędrzejewskim wynika, że kontaktowali się tydzień po tym, jak w 2017 roku Lewandowski publicznie pochwalił się dyplomem licencjackim. Wówczas podejrzany miał napisać, że trzeba zmienić strategię i chciał zmienić sposób komunikacji, by "porozmawiać o naszym podopiecznym". W listopadzie 2017 roku Zbigniew D. prosi Jędrzejewskiego o przekazanie dokumentów dla Lewandowskiego, ich wydrukowanie i podpisanie. Po pół roku D. ponownie pisze do Jędrzejewskiego: "RL9 ukończył studia ze świetnym wynikiem!".
Kiedy dziennikarz Onetu jeszcze raz zapytał Emila Jędrzejewskiego o studia Roberta Lewandowskiego, ten zaczął jednak zastanawiać się, czy to na uczelnię w Łodzi pomagał mu dostarczać dokumenty.
No, głowy sobie uciąć nie dam, ale wydaje mi się, że tak. A ja nie pamiętam, czy dokumenty przywiozłem, czy jakieś zdjęcia… Ja albo Ania [Lewandowska]. To już kilka lat temu było. Poza tym ja nie jestem osobą upoważnioną, żeby o czymkolwiek informować. Ja jestem chirurgiem i kładę prawą rękę, że w sprawie Roberta było wszystko lege artis - powiedział.
Z korespondencji wynika też, że doktor D. z Anną Lewandowską umawiali wizytę piłkarza w szkole w Łodzi już w lipcu 2016 r., na rok przed obroną licencjatu na uczelni w Warszawie. Nie wiadomo jednak, jaki miałby być cel tej wizyty.
Dziennikarz Onetu chciał porozmawiać ze Zbigniewem D., ale nie było go w domu. Otworzyła jego żona Urszula. Wówczas zadzwonił do niej mąż i kazał przekazać, ze nie spotka się z dziennikarzami. Polecił kontaktować się z jego obrońcą, Markiem Rusieckim. Rektorka uczelni jednak zgodziła się na rozmowę i sugeruje, że cała sprawa może być zemstą. Dodała jednak, że mąż faktycznie przyznał się do przekazania sfałszowanego dyplomu dla absolwentki.
Każdemu zdarza się zbłądzić. Nikt z nas nie jest przecież kryształowy - powiedziała.
Wyznała też, że Robert Lewandowski rzeczywiście obronił dyplom w trakcie zgrupowania kadry i dodała, że nikt o tym głośno nie mówił, bo nie życzył sobie tego piłkarz. Według niej uczelnia z Warszawy, która upubliczniła informację o tym, że Lewandowski bronił się tam w 2017 i w 2020 r., zrobiła to bez jego woli. Co ciekawe, piłkarz sam publicznie mówił o obronionym licencjacie. Dodała też, że rzekomy dyplom z Łodzi i wykształcenie z pedagogiki może być mu potrzebne do tego, by w przyszłości zostać trenerem.
Wszystko odbyło się uczciwie, Robert normalnie studiował - powiedziała.
Okazuje się też, że Zbigniew D. miał proponować Robertowi i Annie Lewandowskiej dwa dyplomy MBA (ang. Master Of Business Administration, czyli magister managementu) za 25 tysięcy złotych. To podyplomowe zaoczne studia, trwające 3– 4 semestry, zazwyczaj na kierunkach finansowych. Trenerka miała też jeszcze jedną propozycję - miałaby doktoryzować się z pracy o poczuciu alienacji wśród opiekunów dorosłych z niepełnosprawnością, ale ponoć ostatecznie nie była zainteresowana.
Dziennikarz Onetu zadzwonił na numer Anny Lewandowskiej, który był w korespondencji ze Zbigniewem D. Trenerka nie chciała rozmawiać i szybko zaleciła kontakt z menedżerką, a ta odesłała do Moniki Bondarowicz, rzeczniczki Lewandowskich. Kobieta początkowo przekonywała, że to temat "zupełnie niezwiązany z Robertem", a następnie poprosiła o wysłanie wszelkich pytań mailem.
W kontekście całej sprawy Onet wspomina też Arkadiusza Milika i jego brata Łukasza, dyrektora akademii piłkarskiej Górnika Zabrze. Ponoć fałszywym dyplomem byli także zainteresowany Piotr Świerczewski, Jacek Góralski oraz komentator sportowy, Mateusz Borek.
Onet podaje, że nawet jeśli prokuratura stwierdzi, że niektórzy sportowcy dostali fikcyjne dyplomy, to niekoniecznie usłyszą zarzuty. Śledczy podkreślają, że zgodnie z przepisami art. 270 kodeksu karnego do przestępstwa dochodzi dopiero wtedy, gdy ktoś fałszywego dyplomu używa, np. składając ów dyplom w jakimś urzędzie czy instytucji. Na razie nie został przesłuchany żaden z piłkarzy, ani nikt z ich bliskich. Śledztwo gdańskiej prokuratury i tamtejszej Komendy Wojewódzkiej Policji zostało niedawno przedłużone do końca października br.