Po wpisie Anny Paligi, która oskarżyła pracowników łódzkiej filmówki, kolejni absolwenci opisują swoje historie. Głos zabrali m.in. Dawid Ogrodnik i Zofia Wichłacz. Teraz swoimi doświadczeniami podzieliła się Weronika Rosati, która dodała obszerny wpis na Facebooku. Aktorka opisała sytuacje, w których dochodziło do aktów przemocy ze strony wykładowców.
Rosati na początku wyraziła szacunek, jaki odczuwa w stosunku do kolegów z branży, którzy odważyli się opowiedzieć o tym, do czego dochodzi w łódzkiej szkole filmowej. Ich zachowanie tym bardziej docenia, ponieważ, jak tłumaczy, "wpływowi oprawcy nie tylko pozostają bezkarni, ale niestety jeszcze u nas panuje absurdalne i krzywdzące niedowierzanie ofiarom". Sama 20 lat temu dostała się do filmówki, była pełna nadziei.
Wydawało mi się, że to będzie najwspanialszy czas w moim życiu! Czas rozwijania i realizowania mojej największej pasji - sztuki aktorskiej. No cóż, głośno już jest o wyznaniach innych byłych studentów, wiec nie zaskoczę nikogo, mówiąc, że mój czas na tej uczelni był pierwszym koszmarnym wydarzeniem w moim życiu - napisała.
Po raz pierwszy odważyła się opowiedzieć publicznie, czego doświadczała ona i jej koledzy. Zdaniem aktorki, to, że "miała więcej ról w swoim resume niż część jej wykładowców", "wyzwoliło w nich najgorsze instynkty". Liczyła na to, że pracownicy pomogą rozwinąć jej talent, przyswoić nowe umiejętności:
Oprócz prawdziwych, profesjonalnych pedagogów, trafiłam również na takich, którzy mieli nikłe doświadczenie zawodowe, zastraszali swoimi poniżającymi metodami nauczania. Zamiast szacunku do nich czułam ogromny lęk. I co? Zgadliście. Podcięli mi skrzydła. To delikatnie powiedziane... Wyżywali się na mnie i na innych psychicznie, a nawet na niektórych fizycznie (pamiętam, jednemu z moich kolegów kazano stać na scenie bez ruchu przez wiele godzin) - wspomina.
W każdy poniedziałek liczyła na to, że wydarzy się cud i nie będzie musiała wysłuchiwać krytyki swojej gry aktorskiej.
Traktowani byliśmy jak marionetki, a każda osobowość lub - broń Boże oryginalność lub charakter - była tępiona, poczucie własnej wartości zdeptane. Za niesubordynacje (np. mój bunt wobec zakazu wyjazdu do domu na święta) spotkała mnie surowa kara w postaci ostracyzmu - dodała Rosati. - Myślę, że szkoła ta naruszała wszystkie możliwe prawa człowieka - podkreśliła.
Dziwi się, że do takich sytuacji, jakie opisali jej koledzy, mogło dochodzić także w czasach, w których głośno zaczyna się mówić o mobbingu i przemocy.
Nawet nie umiem opisać w słowach na czym miał polegać ten miesiąc katowania, obrażania, nękania i pastwienia się nad młodymi, niedoświadczonymi jeszcze ludźmi. Nie rozumiem, jak to jest możliwe, by już w czasach Me Too Movement - #metoo nikt za to nie poniósł konsekwencji. Na Boga, za takie nadużycia i łamanie praw człowieka, jakie miały miejsce na fuksówce, gdyby to się działo w USA, sprawcy byliby skończeni zawodowo i pociągnięci do odpowiedzialności prawnej - stwierdziła.
Pracownicy, którzy się znęcali nad uczniami, do tej pory pojawiają się mediach. Weronika Rosati zawsze przeżywa moment, gdy ich widzi:
Pamiętam tych najpodlejszych do dziś, czasem migają mi w epizodach w reklamach. Mam ciarki do tej pory na plecach, gdy ich widzę twarze... . Uciekłam. Dosłownie.
Dodała też, że nie napisała tego wszystkiego po to, by zwrócić uwagę na swoją historię, lecz "by solidarnie poprzeć tych, którzy mieli odwagę opowiedzieć o tym i tych, którzy nie zdobyli się na opowiedzenie swoich przeżyć". Cały wpis możecie przeczytać tutaj: