Gala Oscarów, jako najbardziej prestiżowe święto filmu, co roku przyciąga na widownię tłumy hollywoodzkich gwiazd. W tym roku nie mogło zabraknąć Mela Gibsona, który otrzymał nominację do Oscara za reżyserię swojego ostatniego filmu "Przełęcz ocalonych". Nie wszyscy jednak byli zadowoleni z jego obecności. Aktor słynie bowiem z kontrowersyjnych poglądów i wielokrotnie wygłaszał niewybredne komentarze o podłożu rasistowskim, homofobicznym czy antysemickim. Kiedy w 2006 roku przyłapano go na jeździe pod wpływem alkoholu, aktor wykrzykiwał:
Piep***ni Żydzi! To Żydzi są odpowiedzialni za wszystkie wojny!
W tym samym roku wyszło na jaw, że gwiazdor wyżywał się na swojej ówczesnej dziewczynie, stosując przemoc fizyczną i werbalną.
Wyglądasz jak s*ka w rui i jeśli zgwałci cię sfora [obraźliwe określenie Afroamerykanów], to będzie twoja wina. Bo ty to sprowokowałaś.
Mimo to nadal jest cenionym twórcą w świecie filmowym, który bezkrytycznie spogląda na jego wybryki. Podobnie było podczas Oscarów, kiedy to kamera wyjątkowo często wyłapywała jego reakcje, podczas gdy on bawił się doskonale u boku swojej młodszej o 35 lat partnerki.
Choć na sali nikt nie wydawał się widzieć w tym problemu, swój sprzeciw chętnie wyrażali internauci na Twitterze, którzy nie mogli pojąć, jak osoba jawnie nawołująca do nienawiści bezkarnie przebywa wśród o wiele bardziej zasłużonych.
To ciekawe, że Oscary pochwalają różnorodność i dyskwalifikują rasizm, a jednocześnie ciągle pokazują obrzydliwego rasistę, Mela Gibsona.
Byłoby naprawdę fajnie, gdyby nikt w kulturalnym społeczeństwie nie wspominał o Melu Gibsonie, on jest piep*****m rasistą.
Śmiejąca się twarz Mela Gibsona w pierwszym rzędzie najlepiej przypomina mi teraz o moralnym bankructwie tej instytucji.
Może choć niewielkim pocieszeniem dla tych, którym obecność Gibsona na Oscarach przeszkadzała, będzie wiadomość, że aktor ostatecznie nie wygrał w swojej kategorii. Wątpimy jednak, by przejął się krytyką.
MK