Jakub Błaszczykowski, po zakończeniu kariery w reprezentacji, rozlicza się z przeszłością. Film dokumentalny "Kuba", który prześwietla jego życie wzdłuż i wszerz, będzie miał premierę 23 lutego na platformie Prime Video. W produkcji zobaczymy wzloty i upadki piłkarza, prywatne życie i zawodową drogę. W licznych i szczerych wywiadach z Błaszczykowskim, jego rodziną, przyjaciółmi i kolegami z boiska, widzowie będą mieli okazję poznać historię chłopaka z Truskolasów, który z czasem stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych i szanowanych polskich sportowców na świecie. Nie zabraknie też tematu jego największej straty.
Przypomnijmy, że Jakub Błaszczykowski miał niespełna 11 lat, gdy stracił ukochaną matkę. Anna Błaszczykowska zginęła tragicznie w 1996 roku. Została zamordowana na oczach chłopca. Śmiertelny cios zadał... ojciec Kuby, podczas jednej z rodzinnych kłótni. W dokumencie na swój temat, Błaszczykowski po raz pierwszy patrzy na ojca z dystansem i mimo momentów wzruszeń, potrafi na jego temat powiedzieć coś miłego i go docenić. Czuje, że po latach w końcu mu wybaczył. Wcześniej nie uzewnętrzniał się ze swoimi problemami, bo odbierał to w kategoriach słabości. Uważa, że zakończenie kariery to dobry czas na podsumowania. Jak chce pamiętać ojca? - To był inteligentny gość, który zrobił cztery fakultety. Nauczyciel WF-u, uczył pisma technicznego. Myślę, że czuł, iż mógł osiągnąć więcej. Alkohol połączony z tą ambicją i jego niespełnionymi marzeniami spowodował, że skończyło się, jak się skończyło - wyznał w nowym wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego". Dlaczego tak opowiada teraz o ojcu? - Też chcę, żeby obraz naszej rodziny był autentyczny. To, co było wcześniej, to też momenty, w których czułem się szczęśliwy, sprawiały mi radość - uściślił sportowiec.
W dokumencie o sobie Błaszczykowski potwierdza informację, że jedyną osobą, która nie chciała o nim mówić w filmie, jest Zbigniew Boniek. Chodziło o utratę opaski kapitana w reprezentacji, a raczej to, jak to załatwiono. - Widać to chyba w niektórych wywiadach. Ale nie chodziło o samą utratę opaski. Chodziło o sposób. Można to było załatwić w normalny, ludzki sposób. Podejść, powiedzieć: "Słuchaj Kuba, jest inny pomysł. Chcemy, żeby to Robert był kapitanem" - wspomina piłkarz w "Przeglądzie Sportowym" i zapewnia, że to by rozwiązało sytuację. Zamiast szczerej rozmowy niektóre osoby wolały puszczać plotki.
- Człowiek by to zrozumiał, naprawdę. Niepotrzebna była ta nagonka na mnie, że psuję szatnię, ja jestem ten zły i nagle reprezentacja mnie nie potrzebuje. Była rozmowa z trenerem, że dostanę powołanie, jeżeli na zgrupowaniu przyjdę na konferencję prasową. To nie było potrzebne. Tym bardziej, że w czerwcu ukazał się artykuł, kto będzie nowym kapitanem. Trener przez kilka miesięcy zapewniał mnie, że to nieprawda. Pół roku później okazało się, że jednak nie będę kapitanem. Sam wiesz jako dziennikarz, jakie były kulisy, wiesz, jak to wyglądało. Możemy sobie o tym mówić, dziennikarzy karmić papką, a dobrze wiemy, jak było. I tego mi brakowało, wiesz? Szacunku, zwykłego szacunku, bo trochę dla tej reprezentacji zrobiłem. Nie wiem, może bali się mojej reakcji - podsumował.