• Link został skopiowany

Rzeźniczak nie chce waszych pieniędzy, nie chce, by dziecko leciało do Izraela. "Wiem, dlaczego może bronić swojej decyzji" [TYLKO U NAS]

Jakub Rzeźniczak opowiedział o ciężkiej chorobie dziecka. Upublicznił swoją i rodziny tragedię. "Jakub Rzeźniczak nie chce żadnych waszych pieniędzy, nie chce ani złotówki, nie założył zbiórki, o żadnej zbiórce nie wiedział i nie promował" - podkreślał w środowym nagraniu Krzysztof Stanowski. Ojciec podjął decyzję, że chce, by jego syn był leczony w Polsce. Podobną parę lat temu podjął tata Hani, Bartosz Raj, który postanowił podzielić się swoją historią.
Bartosz Raj z córką Hanią
Facebook.com/BartoszRaj

Więcej o sytuacji Magdaleny Stępień i Jakuba Rzeźniczaka przeczytasz na Gazeta.pl >>>

Jakub Rzeźniczak od lat ma nie najlepszą opinię przez zawirowania w życiu prywatnym. Jego byłe partnerki publicznie zabierały głos i opowiadały o tym, jak je porzucił. Jednak nie o to tutaj chodzi. W ciągu kilku ostatnich dni otrzymał ogromne wsparcie, co w takim dramacie może być bardzo potrzebne, wręcz dające nadzieję. Z drugiej - wystawił się na falę hejtu, jak zwykle podyktowaną albo niewiedzą, albo zbyt płytkim i pochopnym ocenianiem. Ogromne wzburzenie wywołała informacja o tym, że piłkarz zrezygnował z kosztownej terapii w Izraelu i wybrał leczenie synka w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie.

Zobacz wideo Stępień o zachowaniu Rzeźniczaka

Nie wiem, czy leczenie poza Polską przyniosłoby lepszy efekt. Tego chyba nie potrafi ocenić nikt poza lekarzami. Wiem natomiast, dlaczego Jakub Rzeźniczak może bronić swojej decyzji i jak do niej prawdopodobnie doszło.

18 lutego minie dokładnie 10 lat od zdiagnozowania nowotworu u mojej, wówczas 5 letniej córki. Wydarzyło się to oczywiście w CZD, który to szpital na lata stał się naszym drugim domem. To był inny nowotwór, inna choroba, inna sytuacja, ale wciąż pracują tam ci sami lekarze, którzy w 2012 roku informowali mnie o możliwej terapii i jej szansach na powodzenie.

Niewyobrażalne jest, co się dzieje z rodzicem, kiedy słyszy z ust lekarza, że te szanse są nikłe, że dziecko może nie dożyć dorosłości. Ja również po kilku tygodniach całkowitego odcięcia szukałem otuchy w rozmowie często z obcymi ludźmi, na blogu lub na szpitalnym korytarzu. A także, czekając na pierwszą operację córki szukałem w internecie tej szansy i nadziei, której lekarze obiecać nie mogli przed wdrożeniem terapii i zobaczeniem jej efektów. Znalazłem wtedy całą masę specjalistycznych klinik, które za mniejsze lub większe pieniądze, dalej lub bliżej dawały mi poczucie, że nie wszystko jest beznadziejne. Łatwiej jest uwierzyć, że ktoś umie pomóc, tylko dlatego że jest za granicami Polski. Trudniej wtedy - albo jest to całkowicie niemożliwe - wymagać od siebie rozsądnych, przemyślanych, opartych na faktach decyzji. Rozmiary tragedii związanej z cierpieniem dziecka i zagrożeniem jego życia są bowiem nie do opisania.

Szukałem też pomocy w innych, nie tylko prywatnych placówkach, znakomitych ośrodkach leczenia nowotworów u dzieci w Sztokholmie i na Wyspach Brytyjskich, próbowałem dzwonić, wysyłałem maile. Dostałem jedną odpowiedź, która mną wstrząsnęła. W mailu jeden z lekarzy oddziału onkologicznego zgodził się na przesłanie dokumentacji medycznej, ale zapytał, jakie powody są tego, że chcę zabierać dziecko z najlepszego oddziału neurochirurgicznego i onkologicznego nie tylko w Polsce, ale też w Europie.

To wtedy zapadła decyzja - zostajemy. Tu mają najlepszą z możliwych diagnostykę, sprzęt i lekarzy.

Czy w trakcie leczenia córki żałowałem, że nie szukałem pomocy w innym ośrodku? Nie, ale mam świadomość, że nasza historia potoczyła się całkiem nieźle jak na warunki wstępne. Guz zareagował na operacje i na leczenie, choć zabrał jej możliwość chodzenia i wciąż jest tykającą bombą. Pamiętam jednak, że po kilku latach leczenia mieliśmy rozmowę w gabinecie onkologicznym o możliwości kontynuowania terapii w Paryżu, gdzie akurat powstawał wyjątkowy program leczenia nowotworów u dziewczynek w wieku mojej córki. Nim się zdecydowaliśmy projekt ten wraz z przeszkolonymi polskimi lekarzami był już w CZD i znów nie było sensu się nigdzie przenosić.

Nie odbieram nikomu prawa do wyboru i szukania środków na możliwe leczenie poza granicami Polski. Dla życia dziecka trzeba zrobić wszystko. Jednak nie każdy przypadek, nie każde schorzenie, nie każdy pacjent tego wymaga. To kwestia zaufania do naszych lekarzy, wiary w to, że są co najmniej tak samo dobrzy i mają ten sam, najnowocześniejszy sprzęt. Wtedy łatwiej jest podjąć decyzję, nawet w obliczu tak wielkiej tragedii. Bo walka o życie dziecka to zdobywanie czasu, każdy miesiąc to nowe możliwości, leki, terapie. I większa szansa.

Nasza historia z 2012 roku zaczęła się dramatycznie, ale po pierwszych zabiegach mogłem sobie powiedzieć "to jeszcze nie koniec". Jakub Rzeźniczak i jego rodzina robią wszystko, by uratować dziecko. Nie są ważne ani pieniądze, ani kariera, ani nic innego tak naprawdę. Nie da się podejmowanych przez nich kroków ocenić nie znając wszystkich faktów, nie rozmawiając z lekarzami, nie spędzając godzin nad planowaniem leczenia. Hejtowanie jakiejkolwiek najtrudniejszej do podjęcia decyzji jest po prostu obrzydliwe.

Bartosz Raj

Więcej o: