Danuta Stenka wychowywała się w Gowidlinie - malowniczej wsi położonej na Kaszubach w otoczeniu rzek, jezior i lasów. Aktorka o swoich korzeniach opowiedziała w poniedziałek (18 marca) na spotkaniu Łukasza Maciejewskiego z cyklu "Bagaż filmowy!", w ramach którego można było po rozmowie obejrzeć film "Nigdy w życiu!". Choć dziś gwiazda cieszy się, jak wyglądało jej dzieciństwo i gdzie je spędziła, był czas, w którym ją to uwierało. Długo nie mogła odnaleźć się w większych miastach. - Nie ukrywam, że przez lat wiele, kiedy wybyłam z domu i znalazłam się w środowisku miejskim, ta moja wioska byłą kulą u nogi. Wstydziłam się tych moich korzeni. Wstydziłam się, bo można by rzec, że jestem taką niedoróbką. Że nie jeździłam wcześniej tramwajem, nie wiedziałam, gdzie się kasuje bilet. Czułam się tumankiem, Koziołkiem Matołkiem w tych miejskich okolicznościach. Na szczęście poczułam moc swoich korzeni i wróciło całe to szczęście, związane z tym miejscem na mapie Polski. Mała wieś na pięknej krainie na Kaszubach... - wyznała Danuta Stenka podczas spotkania z fanami w Warszawie.
Choć aktorka od lat mieszka w Warszawie, najlepiej czuje się w miejscu, w którym przyszła na świat i dorastała. Gdy tylko ma wolny czas, chętnie tam wraca. Dzieciństwo wspomina konkretnymi porami roku. - Zima na Kaszubach... jest mnóstwo pagórków, a zimy były wtedy prawdziwe. Kopaliśmy wtedy tunele z moim bratem, robiliśmy mieszkanka w zaspach ogromnych. Moi rodzice umierali ze strachu, że to się zarwie wszystko i nas zasypie - powiedziała aktorka. Gdy w szkole podstawowej pojechała na wycieczkę do Warszawy, czuła się podekscytowana. Wielkie miasto się jej jednak nie spodobało. - Pamiętam, jak pojechałam w czasach szkolnych na kolonie do Warszawy. To było lato i bardzo szybko miałam dosyć tego pośpiechu. Pamiętam kostki chodnikowe, pamiętam, że to było upalne lato i saturator. Pierwszy raz w życiu zobaczyłam coś takiego jak saturator i to było fantastyczne. Ale rzadko z nami podchodzili do tego saturatora, było to limitowane - dodała.
Tyle pamiętam z miasta i marzenie o tym, żeby już wrócić do tego Gowidlina nad jezioro ze swoją brygadą, żebyśmy się mogli kąpać, pływać. Przyjeżdżała często bogata w osobników rodzina mojej mamy, robiliśmy takie wyprawy. Wyjeżdżaliśmy na dużą wyspę i od bladego świtu do wieczora łowiliśmy ryby, paliliśmy ogniska. To było fantastyczne. Jak czytałam "Dzieci z Bullerbyn" to sobie pomyślałam, że mieliśmy takie miejsce. Właściwie nie było tęsknoty do innego świata. Tak strasznie się cieszę, że takie były moje korzenie
- podsumowała Danuta Stenka.
O powrotach do rodzinnych stron aktorka mówiła jakiś czas temu w "Zwierciadle". Czas tam stanął w miejscu, choć dzieci nie bawią się już tak dużo w pięknych plenerach, jak za jej czasów, bo jak mówi, wolą siedzieć przed komputerami. - Dzisiaj, za każdym razem kiedy wracam do Gowidlina, na ulicy czy w sklepie mówię jak wszyscy: "niech badze pochwalony". I zawsze słyszę odpowiedź: "na wieczi wiekow". Mówiło się też: "Boze pomagaj", czyli: "szczęść Boże". Nie, to nie był odpowiednik "dzień dobry". Mówiło się tak, kiedy przechodziło się obok kogoś, kto pracował w polu, w ogródku, w lesie... Nawet jeśli nie znało się tej osoby - wyznała gwiazda.