Więcej na temat szczegółów z prywatnego życia rodzin królewskich znajdziesz na Gazeta.pl.
Księżna Charlene obecnie przebywa w zamkniętym ośrodku, w którym spędzi co najmniej kilka tygodni. Jej mąż, książę Albert, wyjaśnił, że żona musi dojść do siebie — zasugerował, że chodzi o problemy ze zdrowiem psychicznym, które sprawiły, że "była przytłoczona i nie mogła stawić czoła oficjalnym obowiązkom". Okazuje się, że nie mówił całej prawdy, a wręcz mocno naginał rzeczywistość, stawiając żonę w złym świetle.
Ostatnie miesiące życia księżnej Charlene stanowią zagadkę dla opinii publicznej. Najpierw przebywała w Afryce, gdzie dochodziła do siebie po operacji związanej z infekcjami uszu, gardła i nosa. Zaledwie kilka dni po powrocie do rodziny znowu musiała ich opuścić. Wyjechała do ośrodka, gdzie ma wypoczywać i zabrać myśli, bo, według opinii męża, trudno jej skupić się na wypełnianiu obowiązków. Według informatora portalu Page Six, prawda jest zgoła inna. Księżna walczy z ciężką chorobą, którą rodzina ukrywa przed światem. Nie wskazuje, o co dokładnie chodzi, ale w pewnym momencie było aż tak źle, że — zdaniem informatora — "prawie umarła".
Ona od ponad sześciu miesięcy nie była w stanie jeść z powodu wszystkich operacji, które od tego czasu przeszła. Mogła przyjmować płyny tylko przez słomkę, więc straciła prawie połowę swojej masy ciała — donosi Page Six.
Przyjaciele księżnej obawiają się, że rodzina królewska w Monako bagatelizuje powagę jej stanu.
Twierdzą, że to niesprawiedliwe, że jest przedstawiana jako osoba mająca jakiś problem psychiczny lub emocjonalny. Nie wiedzą, dlaczego pałac bagatelizuje fakt, że prawie umarła w Afryce Południowej.
Czyżby książę Albert faktycznie nie mówił całej prawdy?