Wielu z Was jest w stanie jednym tchem wymienić przynajmniej kilka nazwisk gwiazd, których zaangażowanie w pomoc innym jest znana. Angelina Jolie czy Bono z U2 są tu zapewne wymieniane najczęściej. Często jednak w tym kontekście wymieniane są też nazwiska pomniejszych gwiazd, których rozrywkowy styl życia niezbyt kojarzy się z ofiarnością i humanitarnym zaangażowaniem. Artykuł jednego z anonimowych pracowników organizacji humanitarnej jest pod tym względem ciekawą, słodko-gorzką mieszanką. Wynika z niego, że gwiazdy i celebryci miewają swoje wymagania i kapryszą nawet, kiedy ludziom obok brakuje podstawowych rzeczy.
Jak to jest, że ja, z ogromnym doświadczeniem w pomaganiu, mający do wykonania ważne obowiązki, próbuję właśnie znaleźć odpowiednio wyciętą koszulkę firmową dla świetnie zbudowanej aktorki i wysyłam maila do jej menedżera z pytaniem o rozmiar jej miseczki? - pisze gorzko na stronie "The Guardian".
Nazwisko aktorki nie pada, to po prostu przykład absurdalnych czynności, jakimi muszą zajmować się przedstawiciele organizacji humanitarnych, kiedy na horyzoncie pojawia się gwiazda. Która przecież na zdjęciach musi świetnie wyglądać w koszulce z logo organizacji humanitarnej.
Dla jednego z amerykańskich VIP-ów, który miał przybyć z 12-godzinną wizytą do Aceh [specjalne terytorium w Indonezji - red.] przez wiele godzin szukano kapelusza z logo ONZ. Kiedy wreszcie znaleziono jakiś w szafce w Dżakarcie, do Nowego Jorku powędrowała triumfalna wiadomość - tylko po to, by jego ludzie odpowiedzieli, że to kapelusz do krykieta, a "on nosi tylko czapki z daszkiem". Zbudowaliśmy lądowisko dla helikopterów, żeby mógł odwiedzić pewien obóz przejściowy, a on powiedział lokalnej społeczności, że to boisko do siatkówki. Potem trzeba było wymyślić, jak spełnić jego życzenie dotyczące dietetycznej coli - pisał dalej.STRINGER/GERMANY / REUTERS / REUTERS
Wspominał pewną azjatycką aktorkę, która na tokijskiej konferencji dotyczącej zrównoważonego rozwoju miała przemawiać w imieniu jego organizacji, a zaczęła... recytować swoje wiersze. Przyznał, że podziękował Bogu za to, że nie było tam mediów, a jego szef znajdował się w Nowym Jorku.
Nazwiska? Padały i nazwiska. W Haiti, w bazie ONZ, gdzie mieszkała większość pracowników, jedna agencja przejęła jedyny klimatyzowany namiot na cocktail party dla Christiny Aguilery. Niektórzy pracownicy sypiali w nim. Kolega w bokserkach i koszulce nie był w stanie przejść przez rosłego ochroniarza, ponieważ... nie miał odpowiedniego stroju.
BullsNie popisał się też Sean Penn, któremu zdarzyło się krzyczeć na pracowników organizacji charytatywnych. Na szczęście, jak pisze autor tekstu, Penn w ciągu następnych miesięcy wiele się nauczył, zdobył w środowisku szacunek, a założona przez niego fundacja, Haitian Relief Organisation, zrobiła wiele dobrego.
Najjaśniej świecą w artykule gwiazdy, które nie "gwiazdorzą" i jadą w teren z pełną świadomością tego, co ich tam czeka. Tutaj z absolutnym respektem autor pisze o Angelinie Jolie, którą stawia za wzór. Przytacza słowa jednego z byłych pracowników UNHCR-u, który spotkaniem z gwiazdą był, w sensie pozytywnym, "porażony".
Wiedziała o uchodźcach więcej i była w większej liczbie miejsc, niż ja. Miała własnego operatora, więc wszystko, co musiałem dla niej zrobić, to znaleźć jej miejsce i uchodźców. Byłem pod wrażeniem jej pobytu na Haiti, w Jordanii i na Sri Lance.SIPHIWE SIBEKO / REUTERS / REUTERS
Pisał także o pewnym piłkarzu światowej sławy, który po wyczerpującej podróży do Sierra Leone, miał tylko jedno życzenie: móc pograć w piłkę z lokalnymi dzieciakami. Czy będzie dużym zaskoczeniem, jeżeli okaże się, że tym piłkarzem był David Beckham? "Życzyłbym sobie więcej takich gwiazd" - konkluduje autor.
Kto jeszcze? Orlando Bloom, Matt Dillon. Ten ostatni stał się nawet bohaterem zabawnej anegdoty, którą autorowi artykułu opowiedział znajomy.
Przebywałem w Południowym Sudanie, kiedy pojawił się u nas w agencji Matt. Kompletnie go nie poznałem. "Cześć, jestem Matt". "O, to zabawne. Słyszałem, że dzisiaj ma się pojawić słynny aktor, który także nazywa się Matt".FOT. JOEL RYAN
Anonimowy autor tekstu ma pełną świadomość, dlaczego organizacje pomocowe sięgają po celebrytów z głośnymi nazwiskami. To strategia. Tego, co mówią celebryci, słuchają ludzie na całym świecie. Warto zatem, żeby czasami powiedzieli coś z sensem. Dali się sfotografować w określonym miejscu.
Gwiazdom, takim jak Angelina Jolie, które w przemyślany sposób angażują się w pomoc humanitarną, należy się pełny szacunek. Nie należy jednak lekceważyć pomocy gwiazd, których na misji najbardziej interesuje zorganizowanie przyjęcia koktajlowego. Zwykli pracownicy organizacji humanitarnych mogą być wkurzeni, że po całym dniu ciężkiej pracy nie wolno im skorzystać z jedynego w obozie namiotu z klimatyzacją, bo goszcząca tam celebrytka postanowiła się w nim zabawić. Mają do tego prawo.
Celebrytów jednak nie zaprasza się na misje dla kaprysu. Ich promowanie się i beztroska zabawa też mogą być społecznie użyteczne. Wraz z nimi przecież, na pustynnych obszarach, pełnych namiotów z uchodźcami, pojawia się również jakaś część machiny medialnej, a wraz z nią pieniądze. Popularność gwiazd, również tych lansujących się na tle ubóstwa, można skapitalizować z pożytkiem dla potrzebujących pomocy. Nawet, jeżeli wszyscy wokół muszą zacisnąć zęby.
Pr Photosalex