Robert Biedroń swoją otwartością i energią zyskał sobie ogromne grono zwolenników, a sympatia i szacunek zaprowadziły go aż do stołka prezydenta Słupska. Niektórzy sugerują mu nawet, by wystartował w przyszłych wyborach prezydenckich. Choć obecnie życie polityka układa się doskonale, okazuje się, że w dzieciństwie nie miał wiele szczęścia. W wywiadzie, jakiego Biedroń udzielił magazynowi "Gala", wyznał, że jego ojciec nadużywał alkoholu i stosował przemoc wobec niego i reszty rodziny.
Alkohol i przemoc były na porządku dziennym. Ojciec bił mnie, rodzeństwo i matkę wszystkim, co miał pod ręką. Nie umieliśmy wyczuć, kiedy zaatakuje. Zastanawialiśmy się, w jakim jest humorze, kiedy pijany wraca do domu. Odgadywanie jego nastroju stało się ważnym elementem naszego życia. Mama była pozostawiona samej sobie, bo wszyscy dookoła udawali, że nie widzą problemu. Podziwiałem ją, że mimo przeciwności nie poddała się i wychowała nas na dobrych ludzi. Musiałem znaleźć sposób, by sobie z tym poradzić, bo inaczej stałbym się taki jak on. Uciekałem w książki. Dzięki nim dowiedziałem się, że inny świat jest możliwy, że gdzieś istnieje rzeczywistość, w której ludzie się szanują, są życzliwi i pomocni. Szukałem godności, która pozwoliłaby mi przede wszystkim przeżyć moje życie na własnych warunkach - wspomina w wywiadzie.
Sytuacja odmieniła się nieco, gdy jego ojciec zachorował. Wtedy ich relacje zaczęły nabierać bardziej życzliwego charakteru, choć - jak mówi - nadal nie potrafili rozmawiać. W wywiadzie Biedroń zachęca innych znajdujących się w podobnej sytuacji do podejmowania prób naprawy relacji. Stwierdza, że osoby stosujące przemoc same są "ofiarami swojej bezsilności".
Często śni mi się, że latam nad Słupskiem i spotykam mojego ojca i wtedy dopiero długo i szczerze ze sobą rozmawiamy. Namawiam wszystkich, którzy są w takiej sytuacji dzisiaj, by zdobyli się na rozmowę. Często alkoholik czy przemocowiec postępuje w określony sposób z bezsilności - nie umie sobie poradzić z emocjami więc krzywdzi innych. Myślę, że stając w jego obronie podczas rodzinnych awantur, czułem podświadomie, że to on jest ofiarą swojej bezsilności, że gdzieś w głębi duszy jest dobrym człowiekiem. Bałem się rozwodu rodziców i tego, że ojciec może od nas odejść. Gdy byłem posłem, często odwiedzałem zakład karny w Czersku, gdzie przebywają kobiety, ofiary przemocy domowej, które z bezsilności zabiły swoich partnerów. Wtedy pomyślałem sobie, że taka tragedia mogłaby się przecież wydarzyć również w naszym domu.
W wywiadzie poruszył także kwestię swojego homoseksualizmu, który przez długi czas był w jego rodzinie tematem tabu.
Kiedy u ojca wykryto nowotwór płuc, rodzice wrócili do Polski. Dwa razy w tygodniu woziłem go do Centrum Onkologii. Dużo rozmawialiśmy, chociaż zabrakło mi odwagi, by pomówić o tych najważniejszych sprawach. Mama na początku nie mogła tego nazwać. Z kamienną twarzą powiedziała: "Dzwonił jakiś chłopak i mówi, że jesteś tym, no…". Zapytałem, czym, a ona: "No, tym… ". Kilka miesięcy później znów wyjechała do Stanów, gdzie poznała parę lesbijek. Napisała wtedy do mnie list, w którym zapytała, dlaczego się nie odzywam. Od tego momentu nasze relacje się unormowały - czytamy w "Gali".
Teraz jednak do tematu swojej orientacji podchodzi z dużym dystansem, co tylko udowodnił podczas niedawnego Roastu Popka, w którym sam uczynił z niego główny temat żartów. Zobaczcie sami:
MK
O życiu Roberta Biedronia przeczytasz też w poruszającej książce "Pod prąd" >>