O Natalii Janoszek jest od kilku dni głośno za sprawą Krzysztofa Stanowskiego, który w jednym ze swoich programów wziął na tapet jej karierę w Bollywood, która według niego była... zmyślona. A i nagrody zdobyte w Indiach nie miały takiego prestiżu, jak mówiła w polskich mediach. "Jeden z filmów, w którym wystąpiła, w kinach obejrzało sześć tysięcy osób" - podkreślił Stanowski dość ironicznie. O jej rolach natomiast powiedział, że gdyby je przenieść na polski grunt, to "Natalia byłaby babką potrąconą na pasach w piątym odcinku "W11 - Wydział Śledczy" albo byłaby woźną w czternastym odcinku paradokumentu "Szkoła".
Jakby nie było, z książki Natalii wynika, że w Bollywood wiodła dotychczas życie jak prawdziwa gwiazda. Nawet jeśli role Janoszek w Bollywood są epizodyczne (na ten temat nie rozprawiamy, bo nie mieliśmy jeszcze przyjemności ich zobaczyć), to kto nie chciałby zagrać takiego epizodu i mieć do tego własnego szofera czy chłopaka od noszenia telefonu lub wody, na których ponoć ona mogła liczyć? Nie mówiąc o tym, że na widok Natalii w Bollywood "zamykane są ponoć sklepy", by spokojnie mogła zrobić zakupy bez tłumu fanów.
Zanim Natalia Janoszek zaczęła rozwijać karierę aktorską, brała udział w wielu wyborach miss. To właśnie podczas jednego z zagranicznych konkursów piękności została zauważona przez producenta z Bollywood. Dzięki temu mogła przeżyć historię jak w bajce.
W moim przypadku wystarczyło, że na widowni podczas jednego z moich występów w konkursie Supermodel International w Bangkoku siedziała ekipa producencka z Bollywood. Zobaczyli mój występ w konkursie talentów i postanowili nawiązać ze mną kontakt. Podeszli do mnie podczas after party, żeby pogratulować występu i dostania się do finałowej piątki. Usłyszałam wtedy również, że właśnie przymierzają się do kręcenia filmu w Bollywood i chcieliby powierzyć mi w nim rolę. „No jasne - pomyślałam wtedy - pisze Janoszek w książce "Za kulisami Bollywood".
Później wszystko potoczyło się w ekspresowym tempie. Telefon od bollywoodzkich producentów rzeczywiście zadzwonił. Janoszek wspomina, że była taka zdeterminowana, by dostać swoją pierwszą pracę na tamtejszym rynku, że zdecydowała się na małe kłamstewko, które zgrabnie sobie usprawiedliwiła. "Reżyser zapytał, czy byłam kiedyś w Afganistanie, czy znam tamtejsze klimaty i czy dam sobie radę, grając dziewczynę... z tego właśnie kraju. A ja o Afganistanie nie miałam najmniejszego pojęcia. I co tu odpowiedzieć? Przyznać się do kompletnej ignorancji w tym temacie i pozwolić, żeby szansa zagrania głównej roli w bollywoodzkim filmie przeszła mi koło nosa? Nie ma takiej opcji. Powiedzieć, że jest się światowej klasy ekspertką od Afganistanu? Przecież kłamstwo ma krótkie nogi i prędzej czy później wyjdzie na jaw, że ściemniam" - wspomina Natalia w swojej książce.
Wtedy przypomniałam sobie słynne powiedzenie Charlesa Bronsona, z którego później uczyniłam swoje życiowe motto: „Jeśli ktoś oferuje ci niesamowitą możliwość, a ty nie jesteś pewien, czy sobie poradzisz, powiedz »tak«! Później nauczysz się, jak to się robi!". Więc długo się nie zastanawiając, odpowiedziałam, że przecież jestem zawodową aktorką, wiele też wiem o kulturze Bliskiego Wschodu i jestem pewna, że świetnie poradzę sobie z takim aktorskim wyzwaniem - opowiada Natalia w "Za kulisami Bollywood".
Natalia okazała się świetna, bo dostała ostatecznie główną rolę w filmie "Dreamz". "Ten film od razu postawił mnie przed dużymi wyzwaniami: nie dość, że po raz pierwszy miałam zagrać w bollywoodzkim filmie, to jeszcze musiałam odegrać bardzo trudne dla mnie sceny, na przykład pocałunku czy seksu z dziewczyną" - wspomina w swojej książce. Później jeszcze zagrała w takich ważnych dla niej produkcjach - co często podkreśla - jak "Flame: An Untold Love Story" czy "The Chicken Curry Law". Co ciekawe, do tej ostatniej sprowadzili ją specjalnie z Polski.
W moim ostatnim filmie "The Chicken Curry Law" zaproponowano mi rolę po dwóch miesiącach trwania castingów, w których nie znaleziono właściwej aktorki spośród całej masy kandydatek przebywających na miejscu. Skończyło się na tym, że postanowiono ściągnąć mnie z Polski, bo tak bardzo im pasowałam do roli, a jednocześnie w Bollywood nie mogli wybrać nikogo odpowiedniego - czytamy.
Natalia Janoszek w swojej książce wyjaśniła też, skąd w Bollywood bierze się szał na jej osobę, który według niej, niewątpliwie jest. "W moim przypadku zainteresowanie fanów nie bierze się z rozpoznawalności, bo myślę, że jest wciąż jeszcze niewielka, ale z egzotyki. Po pierwsze, jestem dla nich zagraniczną aktorką, po drugie, utytułowaną miss międzynarodowych konkursów, po trzecie, dysponuję dokładnie taką urodą, jaką cenią sobie najbardziej. To powoduje, że każdy, kto mnie widzi - nie tylko na planie filmowym, ale też na ulicy - chce mnie dotknąć i zrobić sobie ze mną zdjęcie" - zdradza w swojej książce.
Takie zjawisko dobrze rozumieją producenci filmowi i właśnie dlatego prawie cały czas towarzyszy mi kilkuosobowa ochrona i samochód z kierowcą. Z jednej strony, chcą mnie chronić przed zbytnio spoufalającymi się fanami, z drugiej strony, sam fakt przyznania mi ochrony jest dla nich dowodem na to, że zatrudnili do swojego filmu gwiazdę - wspomina Natalia Janoszek.
Życie rasowej gwiazdy ma jednak według Natalii wiele minusów. "Trudno mi się na przykład umówić ze znajomymi w hotelu, bo od razu budzi to czujność ochrony, która robi wszystko, żeby do takiego spotkania nie dopuścić. Tak jakby byli zazdrośni o to, że ktoś może wypić kawę z "ich" gwiazdą. Więc wszystko, co robię: czy idę na siłownię, czy na basen, czy do hotelowej restauracji, jest pod czujnym okiem ochroniarzy doskonale poinformowanych o każdym moim ruchu. Rozumiem ich troskę, jednak trochę to utrudnia życie, szczególnie kiedy zdjęcia trwają miesiąc lub dłużej" - żali się Janoszek.
Zdarzyło mi się, że ochroniarz, zamiast pilnować mojego pokoju, usilnie szukał pretekstu, żeby się w nim znaleźć. Natomiast mój kierowca, chociaż bardzo sympatyczny i pomocny, potrafił po drodze z planu zatrzymać się w kilku miejscach, żeby jego znajomi mogli zrobić sobie ze mną zdjęcie. Oczywiście jest to bardzo miłe, ale przy ciągnących się tygodniami zdjęciach czasami uciążliwe.
Choć na naszym rynku jest to nie do pomyślenia, w Bollywood Natalia jak i inne osoby, które grają podobne role jak ona, mogą liczyć na specjalne traktowanie w miejscach publicznych. "Sam fakt pojawienia się w sklepie powoduje zainteresowanie tłumu. Wystarczy, że przed dany sklep podjeżdża kilka czarnych limuzyn, z których wysiadają ochroniarze i kogoś do tego sklepu eskortują, a już na całej ulicy jest nieprawdopodobne poruszenie. Ludzie krzyczą, przepychają się jeden przez drugiego i dzwonią do znajomych, żeby poinformować, że właśnie tu, na ich ulicy, pojawiła się jakaś bollywoodzka gwiazda. I samo to wystarczy, by nagle jak spod ziemi wyrósł kilkusetosobowy tłum napierający na wejście. Z tego powodu ochronie wygodniej jest wcześniej poinformować właściciela sklepu, że czeka go taka wizyta, i poprosić o chwilowe zamknięcie placówki. Dlatego też, chcąc przeżyć w Bollywood, trzeba zaakceptować również te zachowania, które wydają nam się przesadzone, nieuzasadnione czy dziwaczne" - przyznaje aktorka i opowiada, że w Bollywood może też liczyć na osobę, która nosi za nią telefon czy butelkę wody.
O ile ochroniarze ją często męczą, tak taki asystent podoba się jej coraz bardziej. "Na planie zdjęciowym każdy ważniejszy aktor, poza własnym autobusem, ma także do dyspozycji swojego spot-boya. Jest on na każde zawołanie aktora, pilnuje jego prywatnych rzeczy, trzyma telefony, skrypt, podaje wodę i dba o komfort aktora na planie. Ja też mam swojego spot-boya, do którego na początku trudno było mi się przyzwyczaić. Lubię sama nosić swoją wodę, skrypt i być niezależna. Kiedy ktoś za bardzo dookoła mnie skacze, czuję się przytłoczona. Jednak przyznaję, że taka pomoc na planie jest przydatna i coraz bardziej lubię swojego spot-boya" - chwali się Janoszek. I co, teraz wszystkim hejterom Natalii opadły szczęki? :)