Klaudia Halejcio przechodzi właśnie ostatnie tygodnie ciąży. Postanowiła skorzystać z końcówki wolnego czasu i wraz z koleżanką wybrała się na Mazury. Panie miały tam odpocząć przez parę dni. Niestety wyjazd się nie udał - musiały od razu wracać pędem do warszawskiego szpitala. Dziecko dało o sobie znać i rozpoczęły się skurcze.
Celebrytka i jej przyjaciółka wsiadły w samochód i popędziły z powrotem do Warszawy. Przed nimi były trzy godziny drogi. Cała sytuacja rozbawiła aktorkę.
Przyjechałyśmy na Mazury, zapakowane pod dach. Fajnie było. Trzy godziny. Taka historia się tutaj dzieje, że musimy wracać - relacjonowała na InstaStories Klaudia Halejcio. - W razie czego pozdrawiam was, odezwę się za parę dni.
Mimo że obie z koleżanką obawiały się, że rozpoczęła się akcja porodowa, nie traciły dobrego humoru.
A wiesz, że jak dziecko się urodzi u ciebie w samochodzie, to dożywotnio będziesz zawoziła do przedszkola, odbierała i w ogóle? - zwróciła się do koleżanki.
Ja mogę ją wozić na imprezy. Ty tam siedź lepiej, zaciskaj te nogi - żartowała przyjaciółka gwiazdy.
Klaudia Halejcio opowiedziała także o swoich narodzinach, które były nietypowe.
Nie chcę straszyć, ale ja się urodziłam prawie w taksówce. I moja mama wychodziła już z auta z głową między nogami. I to nie jest żart. Rodziłam się dziesięć minut.
Przyjaciółka starała się jednak zachować zimną krew. Pod szpitalem Halejcio wciąż miała dobry humor.
Jakby coś się działo, to przynajmniej godnie dzisiaj zostanę przyjęta. Make-up zrobiony, najważniejsze - żartowała tuż przed wejściem na izbę przyjęć.
Później nagrała relację już z domu. Okazało się, że był to fałszywy alarm.
Dziwię się, że dzisiaj nie urodziłam po tym stresie, który przeżyłam. Teraz robimy jeszcze raz torbę do szpitala, która będzie jeździła już ze mną - powiedziała Klaudia Halejcio na InstaStories. - Doktor powiedział, że mam być czujna.
Pod koniec ciąży często pojawiają się tzw. skurcze Braxtona-Hicksa, przepowiadające poród. Wygląda na to, że Klaudia Halejcio może urodzić w każdej chwili.