Festiwal Polsatu w Sopocie przechodził już liczne metamorfozy, ale tegoroczna edycja była wyjątkowa. Po raz pierwszy w pełni podpisał się pod nią dyrektor programowy stacji Edward Miszczak. Czy to oznacza, że teraz polsatowskiemu Sopotowi jest bliżej do tego TVN-owskiego? A może do Opola TVP? Byłem, wysłuchałem i mam kilka wniosków.
Przede wszystkim program tegorocznego Polsat Hit Festiwal był bardzo dobrze skonstruowany. Nie zabrakło gwiazd, które faktycznie generują największe zasięgi i wzbudzają zainteresowanie. Publiczność czeka nie tylko na ich przeboje, ale festiwalowe kreacje i show na scenie. W Sopocie pięćdziesiątkę na scenie z Włodzimierzem Korczem świętowała Alicja Majewska i zrobiła to, jak zwykle, z dużym wyczuciem, klasą i niesamowitą siłą głosu. Była królowa polskiej piosenki (od zmiany władzy niezapraszana do Opola i w ogóle do TVP), która wraz z Ralphem Kamińskim dała bodaj najlepszy występ tegorocznego festiwalu. Medley piosenek Maryli Rodowicz zaśpiewany z Ralphem to było artystyczne uniesienie, a jednocześnie coś, co trafiło do masowej widowni. Świetnie przemyślany i wyjątkowy show, z wyjątkowymi kostiumami Kuby Jasińskiego. Ten występ przejdzie do historii sopockiej sceny. Pewniakiem do ogromnych zasięgów i wyświetleń była oczywiście Justyna Steczkowska, która do Opery Leśnej przyleciała niemal z Bazylei. Publiczność piała z zachwytu i reagowała niesamowicie na każdy element eurowizyjnego show Steczkowskiej. Nie zawiodła także Doda, która swoje znane przeboje przeniosła do świata swingu, połączyła ze stepowaniem i tanecznymi popisami. Sprowadzanie całego występu do jednej, kontrowersyjnej sceny z fortepianem, to błąd. Doda ewidentnie, jeśli się za coś bierze, to robi to na 100 proc. Królowała także Kayah, która powróciła do Sopotu z Bregovicem po wielu latach. Fani wokalistki z pewnością pamiętają jej recital z Goranem z 1999 roku (wówczas w TVP) I to była piękna, sentymentalna podróż. A do tego dostaliśmy jeszcze Edytę Górniak, Roxie Węgiel, Feel czy Dawida Kwiatkowskiego, którzy zazwyczaj także wzbudzają ogromne zainteresowanie. Wydawać by się mogło, że wśród gwiazd wyczekiwanych na festiwalach piosenki zabrakło jedynie Beaty Kozidrak, ale tu organizatorzy też pomyśleli i mieli prezent dla fanów - artyści sobotniego koncertu w finale zaśpiewali razem "Białą armię", co podbiło serca wielu widzów. Piękny ukłon dla legendy sopockich i opolskich festiwali. Zobacz: Gwiazdy oddały hołd Beacie Kozidrak. Widzowie zwrócili uwagę na jedno.
Czym Polsat wygrywa? Przede wszystkim dobrą formułą festiwalu. Jest tu koncert Radiowych Przebojów Roku, gdzie prezentowane są aktualne hity. Są recitale i jubileusze. Są wreszcie koncerty wspomnieniowe, tak bardzo uwielbiane przez polską publiczność. Co więcej, dobór artystów jest przemyślany i raczej nie ma tu miejsca na przypadki i wciskanie kogoś kolanem, na siłę. To, co niezbyt spodobało się widzom, wnioskując po dużej ilości komentarzy w sieci, to zbytnie zmiany aranżacyjne w koncercie z piosenkami Seweryna Krajewskiego (więcej pisaliśmy o tym tutaj: Widzowie zobaczyli koncert Polsatu i złapali się za głowy. Lawina komentarzy). Ale, powiedzmy sobie szczerze, polska publiczność nie przepada za zmienionymi aranżami. Najbardziej lubi wykonania "po bożemu", zbliżone do oryginału, w których tylko popisy wokalne wykonawców mają wnosić nową jakość. Inna sprawa, że bardzo często nowe aranżacje są źle przygotowane, przyciężkie, przekombinowane - z tym muszą zmagać się uszy telewidzów przy wielu telewizyjnych koncertach.
Ja nie czepiałbym się jednak nowych aranżacji. Najbardziej na Polsat Hit Festiwalu brakuje mi konkursu i nagrody. Festiwale uwielbiają konkursy, rywalizację między artystami i statuetki, które związane są nie tyle z pieniędzmi, co z prestiżem. Opole ma Karolinki i od dwóch edycji znów SuperJedynki, Top Of The Top ma Bursztynowego Słowika, a Polsat? Nagrody przyznawane "od stacji" i "za całokształt" większego znaczenia nie mają i szybko są zapominane. Warto może więc wrócić do korzeni polsatowskich Sopotów i przypomnieć bardzo dobrą formułę koncertu Trendy. I tu nie trzeba dużo kombinować - wystarczy, że znani dziennikarze muzyczni i show-biznesowi nominują do konkursu po jednej piosence, która w danym sezonie jest dla nich wyznacznikiem jakości, ale także ma potencjał, żeby stać się festiwalowym przebojem. Te piosenki powinny wybrzmieć w konkursie, a widzowie niech zadecydują, kto wygrywa "Sopot Polsatu". To naprawdę przez lata dobrze działało i dobrze pamiętało się poszczególnych laureatów. Powróćmy jak za dawnych lat, z korzyścią dla festiwalu.
Nie da się nie wspomnieć o podejściu ekipy Polsatu do dziennikarzy z innych redakcji. I to naprawdę nie chodzi o to, żeby Polsat rozkładał przed dziennikarzami Plotka czerwone dywany. W trakcie naszej pracy przy festiwalu spotkało nas wiele pozytywnych niespodzianek. Chociażby to, że akredytacje i festiwalowe informatory czekały na nas w pokoju. Był lunch integracyjny z miłą pogawędką z dyrektorem Miszczakiem i ogólne zrozumienie, że dziennikarzom powinno się pomagać przy promocji festiwalu, a nie przeszkadzać. Ułatwiać pracę, która jest wymagająca, intensywna i momentami żmudna, a nie rzucać kłody pod nogi. Ogromny szacunek dla polsatowskiej ekipy za takie podejście w tym aspekcie.
Mam wrażenie, że dyrektor Miszczak i cała ekipa pracująca z nim przy festiwalu dobrze przeanalizowała to, co działo się w poprzednich latach na tej imprezie i co można by zrobić lepiej. Efekt jest naprawdę dobry. Sopot Polsatu pozostawił wszystko to, co było najlepsze w tych imprezach do tej pory i jednocześnie podpatrzył, za co Polacy kochają opolskie festiwale. To razem dało naprawdę jakościową całość. A walka o widza w tym wypadku była nierówna. Pamiętajmy, że w piątkowy wieczór konkurencja emitowała przecież debatę prezydencką Trzaskowski-Nawrocki, a dzień później ogromne zainteresowanie wzbudzało spotkanie Mentzena z Trzaskowskim. A do tego wyjątkowo zimny maj dawał się we znaki. Mimo wszystko publiczność zgromadzona w Operze Leśnej żywiołowo reagowała na większość występów i była zachwycona takim składem artystów. To dobry kierunek.